9 maja 2010

W środku świata


Być w centrum świata. Taka chwila pewnie marzy się wielu z nas. Gdy niebo płonie tysiącem sztucznych ogni, gdy historia dzieje się na naszych oczach czujemy, że jesteśmy w centrum świata.

Tego mroźnego majowego poranka, w zapomnianym zachodnim Tybecie, u podnóża góry Kailaś trudno było powiedzieć, nawet pomyśleć, że to właśnie to miejsce, centrum wszechświata. Ale przez chwilę naprawdę tam byliśmy.

W Polsce kończyła się wiosna, nadciągały letnie upały, szafa odchudziła się o zimowe swetry, szaliki i czapki. Dla nas nie na długo. W samym środku maja kupowaliśmy termiczną odzież, ciepłe rękawiczki i zapasy czekolady. Będzie zimno. Po co jedziemy? Przecież nie będzie łatwo. Mam się wspinać? Ja? Ja, której do tej pory najwyższym zdobytym wzniesieniem była Śnieżka w Karkonoszach? Ja mam się wdrapać na przełęcz Drolma la na wysokości 5630 m n.p.m.? Wolne żarty!

Po chwili zastanowienia podjęliśmy decyzję: jedziemy do Tybetu. Chcieliśmy aby nie była to zwykła podróż po Tybecie, jakich ofertę znajdziemy w katalogach biur podróży. Chcieliśmy aby była to podróż znacząca, daleka i trudna, wyprawa godna opowieści i marzeń. Standardową trasę po Tybecie zmieniliśmy w miesięczną wyprawę na daleki zachód tybetańskich bezdroży. Postawiliśmy sobie za cel nie tylko dotarcie do Ngari, do wschodniego Tybetu ale również odbycie trzydniowej pielgrzymki wokół świętej góry Kailaś. Planowanie podróży zajęło nam kolejne miesiące, miesiące burzliwego śledzenia marcowych wydarzeń w Tybecie, społecznych niepokojów. W marcu Tybet został zamknięty. Liczyliśmy, że tylko na kilka dni, może tygodni. Początek kwietnia, Tybet znów jest otwarty. Jedziemy.

Saga Dawa to jedno z największych świąt, obchodzone przez buddystów na całym świecie. To rocznica oświecenia Buddy, dzień w którym książę Siddhartha Gautama poznał Prawdę. Dla buddystów tybetańskich to niezwykle ważne święto, szczególnie uroczyście obchodzone w jednym miejscu – pod górą Kailaś w zachodnim Tybecie.

Góra Kailaś wznosi się na wysokość ponad 6000 m n.p.m. Nie jest ani najwyższym, ani najpiękniejszym szczytem tybetańskim. Jest jednak miejscem szczególnym. Tybetańczycy wierzą, że góra Kailaś zamieszkiwana jest przez Buddę, że to jest to miejsce, które Oświecony sobie upodobał, gdzie świętości dostąpić najłatwiej. Dla hinduistów góra Kailaś symbolizuje górę Meru, mityczny środek wszechświata, centrum absolutne. To dlatego jest ważnym miejscem pielgrzymek zarówno buddystów jak i wyznawców hinduizmu.

Przed rozpoczęciem kory, czyli pielgrzymki wokół góry Kailaś, udaliśmy się na plac w pobliżu klasztoru Tarboche, który stać się miał miejscem głównych obchodów uroczystości z okazji święta Saga Dawa. Na miejsce przybyły już setki pielgrzymów z całego Tybetu oraz liczni wyznawcy z Indii. Było niezwykle gwarno, w powietrzu dała się wyczuć atmosfera wyczekiwania i niepewności, napięcia. Dla władz chińskich obchody jakiegokolwiek święta tybetańskiego były potencjalnym zagrożeniem, z okazji Saga Dawa w te odludne pustkowia ściągnięto dodatkowe oddziały wojska i policji.

Uroczystość rozpoczęła się od ceremonii religijnych, odprawianych przed pobliskim budynkiem. Mnisi grający na trąbach i uderzający w bębny zaintonowali modlitwę, następnie poprowadzili korowód wiernych w pobliże centrum placu, gdzie w oddzielonej kołem części leżał na ziemi owinięty flagami modlitewnymi drewniany pal. Na sygnał jednego z mnichów liny przywiązane do pala napięły się a on sam uniósł się na wysokość kilku metrów. Coroczne opuszczanie a następnie wśród wiwatów i modlitw ponowne stawianie drewnianego pala jest uświęconą do ponad tysiąca lat tradycją. W ten sposób nie pozostawiając żadnych wątpliwości wierni zaznaczają, gdzie znajduje się środek świata, które miejsce jest najważniejsze na ich religijnej i kulturowej mapie.

Wśród okrzyków i zachęt mężczyźni znów naprężyli liny i pal powędrował kolejne kilka metrów w górę. Wysiłkom Tybetańczyków towarzyszyły modlitwy nieustannie okrążających miejsce ceremonii pielgrzymów. Niektórzy z nich wypowiadając mantrę obchodzili pal w zadumie, inni rozsiedli się naokoło wesoło komentując przebieg ceremonii. Atmosfera głębokiego uduchowienia i magii mieszała się w nastrojem wesołego pikniku. W końcu na sygnał osoby, która kierowała przebiegiem święta liny przymocowane już do samochodów naprężyły się w swym ostatnim wysiłku i pal powędrował w górę, przyjmując pionową pozycję. Zostało to przyjęte salwą radości, w górę poszybowały kolorowe kartki z modlitwami, załopotały flagi modlitewne. Z ogromnych kadzielnic dym jałowcowy buchnął pełną parą. Tybetańczycy wiwatowali składając sobie życzenia i komentując pozycję pala. Tradycja mówi, że jeśli pal stanie stabilnie w idealnie pionowej pozycji, nie pochylając się za żadną ze stron, wróży to dobry rok dla Tybetu i wszystkich Tybetańczyków. Zadzierali więc oczy próbując wyczytać przyszłość. Rok będzie pomyślny, stwierdził stojący obok Tybetańczyk, lha rgyal lo! Niech żyją bogowie!

Tłum powoli malał, rozpraszał się. Uroczystość Saga Dawa to dla wielu tylko początek tego, po co przebyli tyle setek lub nawet tysięcy kilometrów. Tysiące Tybetańczyków przybywa co roku w okolice góry Kailaś aby spędzić kolejne godziny bądź dni na pielgrzymce wokół góry Kailaś. Odprawianie kory, czyli pielgrzymki wokół świętych jezior, gór, świątyń to część tradycji tybetańskich, która swymi korzeniami sięga setek lat wstecz. Ze wszystkich pielgrzymek wokół świętych gór, pielgrzymka wokół góry Kailaś jest najważniejsza. Tybetańczycy wierzą, że 108 krotne obejście góry gwarantuje dostąpienie oświecenia za życia, rzecz niezwykle rzadką ale i kuszącą z punktu widzenia wierzącego i praktykującego buddysty. Szlak liczący sobie 58 km gorliwi Tybetańczycy są w stanie pokonać w jeden dzień, zaczynając jeszcze w nocy, kończąc po zapadnięciu zmroku. Mniej zaprawionym w boju wędrowcom podróż zajmuje 2 i pół dnia.

Góra Kailaś jest świętością dla Tybetańczyków, nie wydaje się więc pozwoleń na wspinaczkę. Najwyżej położonym miejscem na trasie okrążającej górę była przełęcz Drolma la, leżąca na wysokości 5630 m n.p.m. Góra rzucała kuszące wyzwanie a my już wkrótce mieliśmy się przekonać, jak trudno będzie ją pokonać.

Pierwszy dzień wędrówki rozpoczął się spokojnie. Do pokonania mieliśmy kilkanaście kilometrów spokojnego, niezbyt stromego szlaku. Skute lodem strumyki towarzyszyły swym niemym szumem naszej wędrówce. Mijali nas pielgrzymi, pozdrawiając, wymieniając uśmiechy. Wszyscy mieliśmy w tej wędrówce jeden cel. Zatrzymując się na herbatę zbieraliśmy siły na dalszą podróż. Przed zmrokiem dotarliśmy do klasztoru Zutul Puk, gdzie w pobliskim guesthousie zmorzył nas sen. Na wysokości 5000 m n.p.m. sen był urywany i nie dawał spełniania, nie dawał odpoczynku. Tego najbardziej się baliśmy, wiedząc, że kolejny dzień wędrówki zacznie się bardzo wcześnie rano. Wstaliśmy przed 5, zziębnięci ogrzewaliśmy ręce kubkiem z gorącą herbatą. Pora ruszać. Naszym celem była tego dnia przełęcz Drolma la, a musieliśmy ją osiągnąć przed godziną 12 w południe, gdy słońce będzie świeciło już zbyt mocno, uprzykrzając wędrówkę. Wśród nocy ruszyliśmy przetartym przez setki lat szlakiem. Po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy do zamarzniętej na wpół rzeki. Przekroczenie jej w ciemnościach było nie lada wyzwaniem. Przyświecaliśmy sobie małymi latarkami co chwila gubiąc drogę i asekurując się przed wpadnięciem do lodowatej toni. Mój oddech robił się coraz płytszy. Na wysokości ponad 5000 m zawartość tlenu spada znacznie poniżej poziomu, do którego przyzwyczajone były nasze płuca. Ból głowy, zawroty, duszność. A byliśmy ponad 600 m poniżej poziomu, do którego mieliśmy dotrzeć. Walczyłam o każdy oddech, licząc do trzech przed zrobieniem kolejnego kroku. Jeszcze nigdy nie czułam się tak słaba i niemal pokonana. Było zimno, ciemno, nie licząc słabego światła czołówki, byłam zmęczona i pełna niewiary we własne siły. Dochodziła 7 rano, delikatne chmury znaczyły szare niebo, wreszcie robiło się coraz jaśniej. Nagle odwróciłam się a moim oczom ukazał się widok, dla którego warto było podjąć wyzwanie. Mocne pomarańczowe słońce oświetliło północno-wschodnią grań góry Kailaś. Takiego niezwykłego powitania dnia nie mogłam się spodziewać. Spojrzałam w dół na odległość, którą pokonaliśmy przez ostatnie półtorej godziny. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, schronisko wydawało się na wyciągnięcie ręki. Czyżbyśmy tylko tyle przeszli? Schronisko pozostało kilkaset metrów za nami ale i kilkaset metrów poniżej miejsca, gdzie zastał nas wschód. Przed nami jeszcze wiele godzin ciężkiej wspinaczki i walki o każdy krok. Nagle obok nas przemknął starszy człowiek w trampkach i niechlujnie zawiązanej wokół szyi chustce. Nie zdążyłam podnieść głowy gdy był już kilka metrów przede mną. Odwrócił się, uśmiechnął i powrócił do modlitwy. Nie miał na nogach butów z gore texu, na rękach ciepłych wełnianych rękawiczek, nie miał na czole latarki. W jednej chwili moja chęć rozczulania się nad sobą i przeceniania włożonego wysiłku zniknęła, zastąpiła ją odważna walka i duma z powodu każdych pokonanych 10 metrów. Ostatnie 300 metrów w górę zajęło nam niemal godzinę i choć była to najtrudniejsza godzina w moim życiu nie żałuję włożonego w nią wysiłku i łez. Na przełęczy czekał na nas przewodnik z kubkiem ciepłej wody i łopot modlitewnych flag. Lha rgjal lo! Niech żyją bogowie!

Dopiero obecność tam wysoko, na ponad 5500 m n.p.m. uświadomiła mi niezmierzone trudny, z którymi zmagają się himalaiści. Nie pojęłam do końca uporu, siły i ambicji, jakie każą im stawiać każdy kolejny rok ale mam nadzieję, że choć trochę się do tego zbliżyłam. Podczas wspinaczki wielokrotnie śmiałam się w duchu, że pokusiłam się kiedyś o marzenia o Evereście, podczas gdy wdrapanie się na przełęcz Drolma la było dla mnie wysiłkiem niemal ponad siły. Na tę chwilę to był szczyt moich możliwości, absolutny Everest moich sił, wytrzymałości i uporu. Ale w końcu po co są marzenia.


Tybet – informacje praktyczne

Kiedy jechać

W Tybecie występują cztery pory roku. Dobry czas na odwiedzenie Tybetu to okres od wiosny do jesieni, najprzyjemniej jest jednak od maja do września. Do marca na niektórych przełęczach górskich leży śnieg, w lecie zdarzają się opady ale jest wtedy przyjemnie ciepło.

Dokumenty

Aby wjechać do Tybetu niezbędne jest pozwolenie, które wydaje jedynie lokalne Biuro Bezpieczeństwa Publicznego. Ostatnimi czasy władze chińskie zaostrzyły przepisy i aby wjechać do Tybetu trzeba być uczestnikiem zorganizowanej wycieczki, na szczęście taka wycieczka może liczyć tylko dwie osoby. Do uzyskania pozwolenia potrzebna jest wiza chińska (220 PLN) a o samo pozwolenie ubiega się agencja turystyczna, u której wykupuje się cały pakiet turystyczny (transport, noclegi, zwiedzanie z przewodnikiem, posiłki) lub tylko jego część. Całe formalności trwają nie więcej niż 10 dni. Aby dostać się do Tybetu od strony nepalskiej potrzebna jest wiza grupowa, przyznawana na maksimum 15 dni. Zwykłe pozwolenie obejmuje Lhasę i główne miasta w Tybecie. Jeśli wybieramy się w okolice góry Kailaś lub dalej na zachód do Królestwa Guge niezbędne są kolejne pozwolenia: Alien Travel Permit, Border Travel Permit oraz Military Area Travel Permit (łączny koszt ok. 80 USD)

Waluta

Obowiązującą w Tybecie walutą jest chiński yuan. Najlepiej wymieniać pieniądze w banku lub w hotelu, kantorów nie ma. Rzadko można płacić obcą walutą, chyba, że za wycieczkę, którą wykupujemy w miejscowej agencji.

Dojazd

Większość turystów dociera do Lhasy pociągiem z Xiningu lub z Pekinu. Pokonanie trasy z Pekinu zajmuje prawie 2 dni, bilet na pociąg kosztuje ok. 100 USD. Do Lhasy można się również dostać samolotem z wielu miast w Chinach, większość jednak z międzylądowaniem w Chengdu (250-400 USD). Wielu turystów przybywa również od strony nepalskiej, pokonując odcinek łączący Lhasę z Kathmandu słynną Autostradą Przyjaźni. Możliwy jest również wjazd do Tybetu od strony północnej, od Ali lub południowej, przez przejście graniczne w okolicach góry Kailaś.

Jak się przemieszczać

Podróżowanie po Tybecie nie jest sprawą łatwą. Pomijając fakt, że do wielu miejsc w Tybecie nie wolno turystom podróżować, nawet dotarcie do tych dla turystów dostępnych jest czasami problemem. Infrastruktura drogowa jest z roku na rok coraz lepsza, do głównych miast w Tybecie (Lhasa, Shigatse, Gyantse) doprowadzone są drogi asfaltowe. Jeśli jednak planujemy ruszyć gdzieś dalej w teren (Kailaś, Guge, Zhangmu, Litang) trzeba liczyć się z tym, że nawet dobra Toyota 4500 landcruiser nie będzie w stanie pokonać dziennie więcej niż 300-400 km. Podróżowanie publicznymi środkami transportu jest w Tybecie niemożliwe, pozostaje wynajęcie jeepa lub minibusa.


Co jeść


Do niedawna podróżowanie po Tybecie oznaczało pożegnanie się z dobrym jedzeniem a przeżycie gwarantowały zupki chińskie, puszki czy tybetański chleb, zabrany z Lhasy. Chińscy emigranci dotarli już jednak w najdalsze rejony Tybetu i obecnie zjedzenie słynnego chińskiego kurczaka gong bao czy ziemniaczków shao tudou nie stanowi żadnego problemu. Kto ma jednak dość chińszczyzny i chciałby popróbować prawdziwie tybetańskiej kuchni cały czas ma ku temu okazję. Thukpa, czyli makaron z mięsem jaka, czy tsampa, mąką jęczmienna, podawana z maślaną herbatą dostępne są niemal wszędzie za naprawdę niewielkie pieniądze.

Gdzie spać

Najtańsze są małe guesthousy i hostele, gdzie dostaniemy łóżko i miskę do mycia za 5 USD, droższe hotele to takie, w których za dwójkę z łazienką i śniadaniem zapłacimy 15-20 USD. Takie hotele dostępne są jednak tylko w dużych miastach, w Lhasie, Gyantse, w Shigatse. Na trasie musi wystarczyć nam blaszany barak lub skromne zbiorowe pokoje. Rozwiązaniem są własne namioty.

Zdrowie

Głównym problemem zdrowotnym, z jakim możemy się spotkać w Tybecie jest choroba wysokościowa. Kto na nią zachoruje, to trochę jak loteria. Najważniejsza jest powolna aklimatyzacja i nie pokonywanie dużych wysokości w zbyt krótkim czasie. Dobrze mieć ze sobą leki przeciwbólowe na wszelki wypadek choć należy pamiętać aby nie brać ich zbyt dużo, nadmierne rozrzedzenie krwi może skończyć się tragicznie. Warto zabrać ze sobą również niezbędne leki na problemy gastryczne czy antybiotyki. Na wysokości powyżej 3000 m n.p.m. słońce operuje niezwykle mocno, czego ze względu na chłód z reguły nie czujemy. Krem z wysokim filtrem jest niezbędny, zwłaszcza podczas trekkingów wysokogórskich!

Internet

Internet nie jest w Tybecie jeszcze zbyt powszechny, przy odrobinie wysiłku znajdziemy jednak kafejki internetowe, zwłaszcza w dużych miastach. Zasięg komórkowy, nawet w najdalszych zakątkach Tybetu jest doskonały.

Bezpieczeństwo

Tybet jest niezwykle bezpiecznym miejscem jeśli chodzi o turystykę. Podróżowanie w okolicach 10 marca, kiedy to przypada w Tybecie rocznica powstania w Lhasie w 1959 roku, może wiązać się z utrudnieniami. Ze względu na zamieszki, rejon ten jest często w tym okresie zamykany dla turystów. Po wydarzeniach z marca 2008, kiedy to zamieszki objęły znaczną część Tybetu, wojska chińskiego jest jednak dużo więcej niż wcześniej.

Warto wiedzieć

Tybet jest regionem bezpiecznym acz niestabilnym. W związku z sytuacją polityczną informacje w tym dziale mogą ulec dezaktualizacji. Warto przed wyjazdem dokładnie sprawdzić aktualnie wymagane dokumenty wjazdu i przejrzeć ostatnie gazety.

Etyczne podróżowanie

Podróżując samodzielnie trzeba zawsze starać się robić to mądrze i odpowiedzialnie. Wielu turystów, słysząc o sytuacji Tybetańczyków wiezie ze sobą słodycze dla dzieci czy portrety J.Ś. Dalajlamy XIV. To pierwsze nie jest zbyt mądre ze względu na brak opieki stomatologicznej, to drugie ze względu na ryzyko, na które narażamy nie siebie ale głównie osobę, którą w dobrej wierze obdarowujemy. Korzystając z agencji turystycznej warto zadbać aby była to agencja miejscowa, tybetańska a nasz przewodnik Tybetańczykiem. W ten sposób wspieramy lokalną gospodarkę.


Ewa, członkini zespołu Redakcji Tybet.blog

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz