Jesz mięso? To jaki z Ciebie buddysta? Nie jesz mięsa? Ach, to pewnie jesteś buddystą. Z takim zdaniem spotkał się niejeden buddysta mięsożerca lub wegetarianin nie-buddysta. Bo choć w świadomości wielu osób te dwa pojęcia: „buddyzm” i „wegetarianizm” na stałe połączone są nitką zależności, rzeczywistość jest dużo bardziej złożona. Czy wegetarianizm to filozofia życia, czy na stałe związany jest z jakąś religią i czy religię można połączyć z polityką? Te wszystkie pytania choć z pozoru niezależne łączą się ściśle z Tybetem.
„Tybet - jedno z 24 świętych miejsc, kolebka życia, to niczym wyłaniająca się znikąd świątynia ze skał” – tak głosi stary tybetański tekst. Tybet przez wieki pozostawał odizolowany od reszty świat potężnymi górami. Położony na wysokości od 4000 do 5000 metrów n.p.m. Tybet, znajduje się w samym sercu Azji. Potężne i niedostępne twierdze, o których wzmianki napływały w ciągu wieków, dały początek tajemniczym i pełnym mistyki opowieściom, Tybet stał się Shangri-lą, krainą wiecznej młodości, gdzie przezwyciężono prawa natury i gdzie można było nawiązać bezpośredni kontakt ze światem duchów - choć był to także realny świat w ściśle geograficznym, historycznym i ludzkim wymiarze.
Tybetańczycy określają swój kraj „Bod yul”, co tłumaczy się często jako „kraina śniegów”, „kraina otoczona murem śnieżnych gór”. Stąd często określa się go jako Dach Świata. Tybet nie jest już jednak mityczną Shangri-la. Polityka i obce wpływy wkradły się do Tybetu a on powoli zaczął wyłaniać się ze swej odwiecznej otoczki mistyki i czaru. Dziś Tybet częściej niż ze świątyniami, pobłyskującymi złotem w promieniach słońca, kojarzy się z obozami pracy i torturami. Ponad 50 lat chińskiej polityki sprawiło, że Tybetańczycy stali się mniejszością we własnym kraju, mniejszością dyskryminowaną, poddawaną brutalnej sinizacji na każdym kroku. Ostatnie dni i tygodnie w bardzo dramatycznych okolicznościach sprawiły, że świat przypomniał sobie o Tybecie, sprawiły, że pojawił się na ustach wszystkich, na pierwszych stronach codziennych gazet. Ale oglądany przez nas Tybet nie ma już tej magii, nie ma w nim tajemnicy, jest przerażająca rzeczywistość, krew mnichów, bunty ludności i dramatyczne apele o zaprzestanie przemocy płynące z niewielkiego miasteczka w północnych Indiach, z Dharamśali, gdzie mieści się siedziba XIV Dalajlamy, duchowego i politycznego przywódcy Tybetańczyków. Krótko po wybuchu powstania w stolicy Tybetu, Lhasie, bunty rozlały się po okolicznych prowincjach, po terenach prowincji Gansu, Qinghai, Yunnan i Syczuan. Również tam mnisi wyszli na ulicę, również tam dołączyli się do nich zwykli mieszkańcy. Niewiele osób rozumiało dlaczego tak się stało, niewielu pamiętało bowiem jak wyglądał Tybet przed agresją chińską w 1950 r. Gdy w 1965 r. chińskie władze dumnie ogłosiły światu powstanie Tybetańskiego Regionu Autonomicznego jedno spojrzenie za mapę gasiło wszelkie nadzieje o prawdziwej autonomii i poszanowaniu praw Tybetańczyków. TAR objął jedynie tereny Tybetu Centralnego, ziemie dwóch pozostałych tradycyjnie tybetańskich regionów Khamu i Amdo zostały włączone do Chińskiej Republiki Ludowej by wejść w skład czterech prowincji chińskich: Gansu, Qinghai, Yunnan i Syczuan. Tereny te jednak od wieków zamieszkiwane były przez ludność tybetańską, ludność mówiącą jednym z dialektów języka tybetańskiego, ludność określaną przez Tseringa Sakyę mianem „zjadaczy campy” bo to właśnie campa, czyli prażona mąka jęczmienna wymieszana z wodą lub mlekiem, stanowiła główny składnik pożywienia wszystkich Tybetańczyków. Ale jest jeszcze coś, co spaja wszystkich Tybetańczyków nierozerwalną nicią, coś, co powoduje, że każdy Tybetańczyk jest dumny z tego kim jest i w co wierzy - buddyzm.
„Nie da się zrozumieć Tybetu bez buddyzmu.” Te słowa XIV Dalajlamy w pełni oddają rolę religii w życiu zwykłego Tybetańczyka. Religia była i w dużej mierze wciąż jest w Tybecie wszystkim. Jest źródłem inspiracji i tożsamości narodowej, w życiu codziennym narzuca rytuały, które mają zapewnić odrodzenie, przenika wszystkie dziedziny życia i daje odpowiedzi na wszystkie pytania. Buddyzm stał się również przez wieki jedynym odniesieniem w historii Tybetu. Historię tę przedstawiano często wyłącznie przez pryzmat rozwoju religii, pozostawiając wrażenie, że na ziemiach tybetańskich nigdy nic innego się nie działo. Na dalszy plan zeszły prowadzone przez Tybetańczyków wojny, dworskie przepychanki, krwawe potyczki i walki o władzę.
Wszystko to sprawiło, że Tybet umiejscawiany jest na pierwszym miejscu buddyjskiej mapy świata. Często pomija się przy tym korzenie, z których wyrósł buddyzm tybetański, drogi jego transmisji czy wpływy, a tych znajdziemy zarówno w Indiach, jak i w Nepalu bardzo wiele.
Pierwsze kontakty Tybetu z buddyzmem datowane są na VII w. Podczas gdy w innych regionach Azji, w Chinach, w Japonii czy Korei nauki buddyjskie zdążyły już zdobyć spore uznanie, w Tybecie dopiero wówczas rozpoczął się pierwszy okres upowszechniania buddyzmu (tyb. Snga – dar). Tybetańczycy przejęli więc buddyzm w jego późnoindyjskiej wersji. Stąd właśnie różnice pomiędzy buddyzmem tybetańskim a buddyzmem obecnym w innych regionach Azji. Zanim doszło więc do wyodrębnienia różnych szkół buddyzmu tybetańskiego, Indie były głównym źródłem inspiracji, to stamtąd szły nauki, to stamtąd pochodzili najwięksi w historii Tybetu nauczyciele, m.in. Atiśa. Buddyzm, jaki rozwinął się w Tybecie pozostawał późnym odłamem buddyzmu mahajany, wyrastał więc z tradycji braminizmu, śaktyzmu, hinduizmu. Z tradycji hinduizmu buddyzm przejął jedną z naczelnych zasad, którymi buddyści na całym świecie kierują się do dzisiejszego dnia, zasadę ahinsy czyli nieszkodzenia żadnej żywej istocie a co za tym idzie niezabijania oraz niesprawiania cierpienia zarówno fizycznego jak i psychicznego. Taka postawa miała uwrażliwić i wyrobić poszanowanie dla każdej żywej istoty. Realizacja tej zasady w życiu codziennym zakładała podążanie Szlachetną Ośmiostopniową Ścieżką, która była z kolei realizacją drogi wskazanej w czwartej i ostatniej Szlachetnej Prawdzie, czyli fundamencie nauk buddyzmu. Czwarta Szlachetna Prawda mówiła o istnieniu drogi prowadzącej do zniszczenia cierpienia, drogą tą była składająca się z ośmiu czynników ścieżka, na którą składały się: właściwy pogląd, właściwe postanowienie, właściwe słowa i czyny, właściwy żywot, w końcu również właściwe dążenie, skupienie oraz medytacja. Realizacja tych wszystkich założeń i kierowanie się przy tym zasadą ahinsy zakładało konieczność działań altruistycznych, gromadzenia zasług. Podążanie drogą nieszkodzenia żadnej żywej istocie dla wielu buddystów w bezpośredni sposób przełożyło się na praktyki jedzeniowe, odrzucili mięso właśnie jako realizację naczelnej zasady ahinsy. I mimo iż sam Budda Śakjamuni nigdy nie mówił o wegetarianizmie, nigdy nie nakazywał go i nie promował, wielu buddyjskich mistrzów, nauczających już po śmierci Przebudzonego zalecało odrzucenie mięsa jako pełnię realizacji zasady ahinsy. Rzecz się jednak miała nieco inaczej w samym Tybecie.
Tybetańczycy, choć niemal wszyscy określają się jako buddyści rzadko są wegetarianami. Powody nie przyjęcia się na terenie Dachu Świata wegetarianizmu były bardzo prozaiczne. Na wysokościach, na jakich położony jest Tybet uprawa warzyw i owoców była niezwykle trudna, możliwa w zasadzie jedynie na terenach Tybetu Centralnego, czyli tzw. Ü-Cang. Na terenach wyżej położonych, we wschodnich prowincjach Kham i Amdo oraz na terenach Płaskowyżu Tybetańskiego głównym źródłem pożywienia było jacze mięso. Jaki zawsze były najpowszechniej hodowanymi przez Tybetańczyków zwierzętami. Koczownicy nazywają je „nor”, co znaczy „bogactwo” lub „dostatek”, samicę nazywa się „’bri” (lub „’dri”). Jak jest także najbardziej pożytecznym z tybetańskich zwierząt hodowlanych. Samiec dostarcza mięsa, samica natomiast mleka, z którego wyrabia się masło, sery i jogurty. Dawnymi czasy używano skóry jaka na buty, siodła, w niektórych regionach także na łódki. Dziś jego sierść wykorzystywana jest do wyrobu namiotów, koców, sznurów u ubrań, jego kości do budowy domów, jego łajno na opał i izolację. Ale nawet w tak trudnych warunkach, w jakich przyszło żyć Tybetańczykom nie zapominali oni o zasadzie ahinsy, ale zasadę niezabijania traktowali jedynie dosłownie, mięso zwierzęcia, które nie zostało specjalnie dla nich zabite można było spożywać bez obaw o złego karmana, czyli pełnię naszych uczynków, decydującą o kolejnym wcieleniu. Ubojem zwierząt zajmowali się specjalnie do tego wyznaczeni ludzie, często byli to również chińscy muzułmanie. Zakazany był jednak ubój zwierząt w ósmy, piętnasty i ostatni dzień miesiąca, były to bowiem dni świąteczne. W odpowiedzi na pytanie czy człowiek zajmujący się ubojem zwierząt miał jakiekolwiek szanse na lepsze wcielenie po śmierci, Tybetańczycy dawali prostą i jakże pragmatyczną odpowiedź: pojedynczy grzech człowieka zajmującego się ubojem jest ogromny i ciężar karmiczny z pozoru nie do udźwignięcia ale przecież rozkłada się on na całą społeczność więc na końcu nie jest on taki ciężki…
Myśląc o Tybecie często przychodzą nam do głowy obrazy mnichów w szafranowych szatach, rozmodlonych, skupionych na medytacji. Mimo iż na przestrzeni wieków w Tybecie rozwinęło się wiele szkół buddyjskich, wspólne dla nich wszystkich było m.in. uznawanie zasad winaji, czyli reguły klasztornej, indyjskiej szkoły mulasarwastiwada. Nie wszystkie jednak szkoły za ideał stawiały przestrzegającego celibatu czy zasad wegetarianizmu mnicha. Wielu mnichów jadło mięso, pod warunkiem jednak, że zwierzę nie zostało zabite specjalnie dla nich. Sam XIV Dalajlama, jak wielu dalajlamów przed nim, kiedy mieszkał jeszcze w Tybecie jadł mięso, przestał dopiero będąc już na emigracji w Indiach. Oprócz zasad winaji wspólna dla szkół buddyzmu tybetańskiego była obecność w nich elementów nauk tantrycznych. Praktyki tantryczne skierowane jednak były tylko do szczegółowo wyselekcjonowanego grona praktykujących buddystów, występowały w nich bowiem elementy niebezpieczne, zagrażające nawet życiu. Często to, co w codziennej praktyce buddyjskiej, jak np. jedzenie mięsa czy spożywanie alkoholu, postrzegane było jako naganne, traktowane było jako nieodłączny element praktyk tantrycznych. To co zwykłego człowieka prowadziło do zguby, wtajemniczonego i zaawansowanego w naukach jogina czy tantryka doprowadzić miało do oświecenia. Stosowano więc niekonwencjonalne metody i środki.
Zasada ahinsy, jako nadrzędna zasada, którą kierują się w swym codziennym postępowaniu buddyści, została jednak w przypadku Tybetańczyków wystawiona na ciężką próbę. Po tym jak chińskie wojska najechały Tybet w połowie XX wieku, po tym jak nie spełniły się obietnice szerokiej autonomii, wolności i szacunku dla kultury tybetańskiej XIV Dalajlama musiał uciekać przez Himalaje do Indii. W ślad za nim poszło tysiące jego rodaków. Na uchodźctwie stworzyli rząd, władze, instytucje, w końcu korzystając z gościnności indyjskiego rządu sporą społeczność tybetańską. Od wielu lat walczą o przestrzeganie praw człowieka w Tybecie, od wielu również lat XIV Dalajlama prowadzi rozmowy z rządem ChRL o uznanie autonomii, o prawa i wolności Tybetańczyków. Chińskie władze zdają się jednak nie słyszeć jego głosu. Podobnie nie słyszały go w historii. Już w czasie wizyty XIV Dalajlamy w Pekinie Mao Zedong stwierdził, że religia to tylko opium dla ludu. Później władze chińskie, tak konsekwentnie promujące ateizm, doszły do wniosku, że największą przeszkodą na drodze do panowania nad Tybetańczykami jest ich religia. Dały temu wyraz w czasie krwawej rewolucji kulturalnej (1966-1976), która kosztowała życie ponad 100 tysięcy mnichów, mniszek, rinpocze i ngagpów. Wielu z nich torturowano, wielu zmuszono do wyrzeczenia się święceń. Nie oszczędzono również starych ksiąg i klasztorów, z których, spośród 6259 ocalało do 1976 r. zaledwie 8.
Tybetański przywódca od lat głosi politykę powstrzymania się od przemocy, opartą na zasadzie ahinsy, w tym widzi jedyny sens swojej walki i jedyną szansę narodu tybetańskiego. Ostatnie wydarzenia w Tybecie pokazały jednak, że młode pokolenie Tybetańczyków, żyjące zarówno w samym Tybecie jak i na emigracji, szanując i uznając swego przywódcę odrzuca jego filozofię. Młodzi Tybetańczycy, a przynajmniej znaczna ich część nie widzą innej drogi jak walka, walka na śmierć i życie bo wiedzą, że Tybet nie ma już czasu. Dalajlama widząc niepowodzenie swojej misji zagroził odejściem, od dawna marzył bowiem o starości w zaciszu klasztoru buddyjskiego, o medytacji i pogrążeniu się w modlitwie. Stanął obecnie przed wyborem dramatycznym, religia lub polityka, ale historia pokazała, że w wypadku Tybetu są one ze sobą nierozerwalnie związane.
Dwa małe komentarze:
OdpowiedzUsuń"Ostatnie dni i tygodnie w bardzo dramatycznych okolicznościach sprawiły, że świat przypomniał sobie o Tybecie, sprawiły, że pojawił się na ustach wszystkich, na pierwszych stronach codziennych gazet." - tekst pierwotnie ukazał się po protestach w Tybecie zainicjowanych w marcu 2008 r.
Drugi: Dalajlama nie jest wegetarianinem ze względów zdrowotnych, ale aktywnie wspiera ruch wegetariański m.in. tybetańską emigracyjną organizację Tibetan Volunteers for Animals.
artykuł interesujący, lecz szkoda że nie rozwinął wątku zasygnalizowany w zasadniczym pytaniu o związki wegetarianizmu z religią i polityką.
OdpowiedzUsuńDobrze , że wreszcie z grubsza jest to wyjaśnione ... Jestem buddystą a zarazem rzadko , ale jadam mięso / po odpowiednich praktykach jest "własciciel " że tak się wyrażę "przeproszony " za to że jest spożywany , nie z mej przecież winy bo ja go nie zabiłem / i spotykam się własnie z takimi zarzutami . Właśnie wtedy tłumaczę to , a ludzie w większości też z niewiedzy i pomyłek choć by z Hary Kriszna mówią swoje ... Pozdrawiam i myślę , że za długo to rozwijać ten temat , też nie było by wskazane bo ludzie "zachodu" nie lubią czytać dużo czytać . Pozdrawiam Darek z Lublina / nawet pseudo "budda" dostałem bo nie wstydzę się mej wiary i ją propaguję ./
OdpowiedzUsuń