20 czerwca 2010

Mały Tybet w Indiach

Marta Zdzieborska

Tekst opublikowany wcześniej w Internecie (refugee.pl)


Latem 2009 roku autorka współrealizowała projekt poświęcony sytuacji mniejszości tybetańskiej w północnych Indiach. Celem badań było poznanie stopnia zachowania rodzimej kultury i języka oraz sytuacji społecznej i politycznej uchodźców tybetańskich.

W indyjskich Himalajach uciekinierzy z Tybetu stworzyli namiastkę swojego kraju. W takich ośrodkach jak Dharamsala, stanowią dużą społeczność, której łatwiej zachować tradycję.

Choć poziom wykształcenia Tybetańczyków na uchodźstwie uległ zdecydowanej poprawie, a w samej Dharamsali działają prężnie dwie szkoły tybetańskie, młodym osobom nadal trudno w Indiach znaleźć pracę. Wielu z nich próbuje swoich sił w handlu i usługach, inni tradycyjnym rzemiośle tybetańskim. Pomimo trudności socjalnych, z jakimi niekiedy borykają się Tybetańczycy w Indiach, należy uznać ich poziom życia za dobry. Mieszkający tu uchodźcy mają prawo do wyrażania swoich poglądów politycznych i brania udziału w demonstracjach przeciwko okupacji chińskiej w Tybecie. Prawo protestu to zdecydowanie więcej, niż to co mają ich rodacy żyjący w Nepalu.

Autorka wraz z koleżanką Pauliną Wojciechowską jesienią 2010 roku tym razem trafi do kraju Najwyższych Gór Świata. Celem badań będzie sytuacji i politycznej i społecznej Tybetańczyków w Nepalu, gdzie dwa lata temu, przed igrzyskami olimpijskimi w Pekinie, brutalnie stłumiono demonstracje antychińskie.

Oto tekst przybliżający efekty badań.




Na szkolnej scenie dzieci ubrane w tradycyjne tybetańskie stroje śpiewają pieśni o wolności. W tle wymalowany pałac Potali w Lhasie, będący tradycyjną siedzibą władców. Na czas występów Tybetańczycy mogą przez chwilę pomarzyć o powrocie do ojczyzny. Na uchodźstwie w Indiach żyją już od pięćdziesięciu lat.

Raz do roku z okazji urodzin Dalajlamy w szkołach tybetańskich odbywa się konkurs śpiewu i tańca. Młodzież podzielona na grupy według trzech regionów Tybetu: Amdo, Kham i U’tsang prezentuje swoje umiejętności. Występy nie są tylko konkursem, ale także okazją do głoszenia prawdy o Tybecie. Na scenie stoi zdjęcie Dalajlamy oraz flaga tybetańska.

Po nieudanym powstaniu antychińskim w 1959 roku, Dalajlama zmuszony był uciekać do Indii, a za nim podążyło około 80 tys. rodaków. Dziś na subkontynencie żyją trzy pokolenia. Najstarsi, którzy pamiętają czasy jeszcze sprzed agresji chińskiej, ich dzieci oraz wnuczkowie, którzy nigdy nie widzieli swojej ojczyzny. Łączy ich determinacja, aby zachować własną kulturę i język oraz nadzieja, że kiedyś uda im się wrócić do Tybetu.

Największe skupisko Tybetańczyków mieszka w położonej w Himalajach – Dharamsali. Przebywa tutaj Dalajlama oraz mieści siedziba tybetańskiego rządu na uchodźstwie. Regularnie do tutejszego ośrodka dla uchodźców trafiają kilkudziesięcioosobowe grupy nowo przybyłych do Indii Tybetańczyków. Po okresie aklimatyzacji wysyłani są do jednego z osiedli tybetańskich rozsianych po subkontynencie. Dzieci trafiają do szkół tybetańskich, mnisi do klasztorów. Reszta próbuje znaleźć pracę w handlu, restauracjach czy hotelach. Niektórzy zajmują się rzemiosłem – malują thangki czyli tzw. tradycyjne obrazki religijne lub rzeźbią w drewnie.

Duża część uchodźców decyduje się na osiedlenie się w Dharamsali. Dzieje się tak nie tylko ze względu na mieszkającego tu Dalajlamę. W miasteczku znajduje się wiele świątyń i klasztorów buddyjskich, działają szkoły tybetańskie oraz instytucje wspierające rodzimą kulturę. Wszystko to sprawia, iż Dharamsala stanowi dla Tybetańczyków namiastkę ojczyzny.

SONAM DOLMA

Sonam Dolma ma 74 lata. Pamięta jeszcze czasy, gdy Chińczycy byli nawet dobrzy. Gdy wkroczyli do Tybetu z początkiem lat pięćdziesiątych, zajęli się rozbudową infrastruktury i nie ingerowali zbytnio w życie polityczne. Z czasem jednak zaczęli szykanować Dalajlamę oraz tybetański rząd. Zwykłym ludziom też żyło się coraz gorzej – Chińczycy pogłębiając swoją obecność na „dachu świata” nałożyli na biednych chłopów wysokie podatki, kazali uprawiać określony rodzaj roślin. Pod koniec lat pięćdziesiątych umarł ojciec Sonam, a matkę oraz resztę rodziny aresztowali Chińczycy za udział w demonstracjach. Kiedy w 1959 roku, Dalajlama uciekł do Indii, Sonam Dolma również pomyślała o wyjeździe. Po kilku dniach drogi przez ośnieżone przełęcze Himalajów udało się jej i mężowi dotrzeć do Indii. Otrzymali małą działkę na południu kraju, gdzie rząd indyjski przeznaczył dla nowo przybyłych uchodźców wielkie połacie ziemi. Tybetańczycy to lud typowo rolniczy – przed agresją chińską zdecydowana większość społeczeństwa żyła z uprawy. Przyzwyczajeni do surowego górskiego klimatu, nagle znaleźli się wśród rozłożystych drzew bananowca, ze średnią temperaturą w ciągu roku sięgającą 20 stopni Celsjusza. – Na początkowo było bardzo trudno. Wkrótce po przyjeździe umarł mój mąż, a ja zostałam sama z małym synkiem – wspomina. Ale i tak było mi lepiej niż w Tybecie – wzdycha. Teraz będąc na emeryturze może odpocząć. Przeprowadziła się do syna mieszkającego w Dharamsali. – W końcu klimat podobny do tego w Tybecie – cieszy się. I tak blisko Dalajlamy – dodaje. Tybetańczycy, a w szczególności Ci starsi, darzą swojego duchowego i politycznego przywódca wielkim szacunkiem.
– Sonam, gdyby Tybet uzyskał prawdziwą autonomię, wróciłabyś? – pytam. – Ja już za stara jestem na przeprawę przez Himalaje – odpowiada po chwili zastanowienia. – Ale jakbyś dostała bilet lotniczy? – A to tak, tak – reaguje ochoczo. Natychmiast pojawia się figlarny błysk w oku.

NORBU

Poznaję go w jednej ze szkół tybetańskich w Dharamsali, podczas konkursu z okazji urodzin Dalajlamy. Zna na pamięć tekst wszystkich pieśni. Nucąc pod nosem mówi podekscytowany: – Patrz, to jest tradycyjny strój ludu z Kham, a to z Amdo. – Byłeś kiedyś w Tybecie? – pytam. – Nigdy. Znam go tylko z opowieści moich rodziców. – odpowiada. Do Indii uciekli w latach sześćdziesiątych. Mały Norbu został posłany do jednej ze szkół tybetańskich. Mógł się kształcić dzięki pomocy, utworzonej z inicjatywy Dalajlamy, organizacji – Tybetańskie Wioski Dziecięce. Zwana w skrócie TCV oprócz pomocy sierotom organizuje się pomoc finansową dla uczniów, których rodziny nie mogą sobie pozwolić na opłatę szkoły. W tym celu stara się o stypendium dla każdego dziecka poprzez licznego rodzaju międzynarodowe organizacje pozarządowe oraz prywatnych darczyńców.

Norbu ma 38 lat. Żyje w Dehradun, na północy Indii. Do Dharamsali przyjechał odwiedzić rodzinę. Na pokaz tańca zabrał swoich dwóch hinduskich przyjaciół. – W większych miastach, gdzie społeczność tybetańska jest bardziej rozproszona, Tybetańczycy wchodzą w bliższe relacje z Hindusami – tłumaczy. Moi rodzice i kuzyni mieszkający w Dharamsali obracają się tylko wśród swoich – dodaje. A hinduską kuchnię lubisz? – O nie, nie. Za ostra. To jest jedyny problem towarzyski – śmieje się.

Norbu podobnie jak zdecydowana większość Tybetańczyków popiera promowaną przez Dalajlamę tzw. Drogę Środka, czyli postulat uzyskania realnej autonomii w ramach państwa chińskiego. – A nie marzy Ci się wolność? – pytam. – To byłoby najlepsze, ale w obliczu przewagi chińskiej nie mamy szans. Pekinowi zależy na tym, żebyśmy chwycili za broń, wtedy mogliby nazwać nas terrorystami. Dalajlama to wie, i dlatego głosi pokojową politykę.– tłumaczy. Z jego koncepcją nie zgadzają się jednak organizacje pozarządowe. Wiele organizacji pozarządowych działających na uchodźstwie, przede wszystkim Tibetan Youth Congress (TYC) czy Students for Free Tibet opowiadają się za odzyskaniem niepodległości przez Tybet. W tym celu organizują liczne demonstracje oraz marsze poparcia, nie wykluczając użycia siły jako metod walki o wolność. Ze spektakularnych działań znany jest przede wszystkim TYC, którego członkowie niejednokrotnie przedzierali się na teren ambasady Chin, w celu przekazania władzom chińskim listu protestacyjnego.

KARMA

Za niepodległością Tybetu opowiada się 29-letni Karma. W zeszłym roku aresztowano go za udział w manifestacji organizowanej przez TYC. Na szczęście organizacja wpłaciła za niego kaucję i czeka na proces na wolności. – Nie możemy cicho siedzieć. Chińczycy bezprawnie zabrali naszą ziemię, dlaczego mamy zadowolić się autonomią? – mówi zdenerwowany.

Do Indii przyjechał w 1993 roku. Jego rodzice nie mogąc sobie poradzić z wychowaniem ośmiorga rodzeństwa, oddali Karmę i jego dwóch braci dalszej rodzinie. Stwierdzono wówczas, że chłopcom trzeba zapewnić edukację. W Tybecie tylko w pierwszych trzech latach nauki lekcje prowadzone są w języku tybetańskim. Jedynym rozwiązaniem, aby dzieci nauczyły się ojczystego języka, jest wysłanie ich do Indii, gdzie działa wiele szkół tybetańskich. Karma opuścił Tybet mając 13 lat. Wtedy po raz pierwszy poszedł do szkoły. Wytrzymał siedem klas. Od początku z racji opóźnienia w stosunku do kolegów, którzy zaczęli naukę o wiele wcześniej, nie mógł nadążyć z programem. W końcu rzucił szkołę i pojechał do Nepalu. Zrobił tam trzyletni kurs zawodowy i po kilku latach wrócił do Indii. Teraz mieszka w Delhi. Nareszcie robię to, co kocham. Prowadzę sierociniec, a kto lepiej zrozumie sieroty niż ja – mówi.

NYIMA, GAMYANG I TSERING

Dwie główne ulice Dharamsali, wzdłuż których skupia się życie miasta, usłane są stoiskami pełnymi wzorzystych szali i pięknej tybetańskiej biżuterii. Uśmiechnięte twarze przyciągają jak magnes, aż się chce przystanąć przy każdym sklepiku i pozdrowić sprzedawcę mówiąc Tashi delek! (tyb. Dzień Dobry). Tybetańczycy na uchodźstwie zajmują się głównie handlem. Założenie małego biznesu, czy sprzedaż na ulicznym straganie to najłatwiejszy sposób zarobku. Niestety duża część osób pracuje nielegalnie, ponieważ nie posiada zgody na sprzedaż od lokalnych władz. Co więcej, ich zarobki uzależnione są od sezonu turystycznego, zatem nie można nazwać ich zajęcia stałym. W takiej sytuacji są trzej koledzy Nyima, Gamyang i Tsering. Do Indii przyjechali kilka lat temu. Nyima przez cztery lata żył w klasztorze, Gamyang pracował jako kelner, Tsering imał się różnych prac, głównie jednak był na bezrobociu. Dziś każdy z nich ma swoje stoisko na najbardziej ruchliwej ulicy Dharamsali.– Nie jest łatwo – mówi Nyima. Jednego dnia mamy kilku klientów, a innego nikt nie przyjdzie. Ale przynamniej możemy godnie żyć – dodaje Tsering. Wszyscy trzej przybyli do Indii sami. W Tybecie zostali rodzice i rodzeństwo, z którymi mają bardzo utrudniony kontakt. Cieszą się jednak, że zaczęli nowe życie. Nyima i Gamyang mają już żony i dzieci – widać, że rodzina to dla nich najważniejsza wartość.


Tybetańczykom, dzięki ich dbałości o tradycję, udało się zachować tożsamość narodową. W trosce o jednorodność narodu rzadko zawierane są małżeństwa mieszane z Hindusami. Na uchodźstwie działają liczne instytucje wspierające rodzimą kulturę. Niestety, w kwestii politycznej nie udało się osiągnąć sukcesu. Chińczycy konsekwentnie pozostają głusi na postulaty rządu na uchodźstwie. Flaga tybetańska powiewa tylko w indyjskich Himalajach, z dala od śnieżnych szczytów „na dachu świata”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz