Krótka urodzinowa relacja z obchodów 75 Urodzin Dalajlamy w Dharamsali autorstwa naszej koleżanki, Ani Krawczyk. Zdjęcia: www.tibet.net
Dzień 6 lipca w Dharamsali niestety rozpoczął się ulewą. Mimo to już od 7 rano do kompleksu świątyń, gdzie swoją siedzibę ma Jego Świętobliwość, ciągnęły tłumy. Tybetańczycy i Tybetanki, w odświętnych strojach, mnisi i mniszki i bordowych szatach oraz kolorowi, zagraniczni turyści. Wszyscy z nadzieją, żeby zobaczyć Jego Świętobliwość w dniu jego urodzin. W strugach deszczu unosiły się tuziny kolorowych parasoli.
Przy wejściu do kompleksu niemiła niespodzianka – nie można na wnosić aparatów fotograficznych ani komórek. Służby bezpieczeństwa były nieubłagane. Dwa razy musiałam się wracać do pobliskiej kawiarni, żeby zostawić tam cała swoją elektronikę. W końcu wpuszczono mnie na główny teren. Po drodze mijałam innych, takich jak ja turystów, którzy utknęli przy wejściu ze swoimi aparatami. Część odważyła się je powierzyć właścicielom pobliskich sklepów, część musiała zrezygnować z wejścia.
Choć uroczystości miały rozpocząć się dopiero o godz. 9 o ósmej było już pełno ludzi. Wszystkie klęczące miejsca pod dachem zajęte. Stanęłam sobie z tyłu na uboczu, w końcu to Tybetańczykom najbardziej należą się dobre miejsca. W miarę upływu czasu rósł tłum, a z nim ogólne napięcie. Kiedy przyjdzie? Gdzie usiądzie? Czy będzie widać? Czy będzie słychać?
Zaczęłam już tonąć w ogólnym ścisku, całe szczęście ktoś rozpostarł nade mną parasol i uchronił przed przemoknięciem, bo deszcz cały czas się wzmagał. Nagle na plac wmaszerowała kolorowa orkiestra – najpierw bębny, potem kobzy i trąbki. Wszystkie przystrojone białymi szalami i flagami. Po pompatycznym marszu orkiestra zamilkła w bezruchu i stała tak w strugach deszczu czekając na głównego bohatera tego dnia.
I nagle – JEST. Jego Świętobliwość, wraz z towarzyszącymi sekretarzami, szybko przemaszerował przez wąski korytarz i by usiąść w przygotowanym fotelu. Piski, krzyki, wiwaty, brawa. Jakby właśnie przemknęła między nami gwiazda rocka. Orkiestra zagrała, zahuczały bębny i rozległ się chóralny śpiew zgromadzonych – tybetański hymn.
Zaraz potem przyszedł czas na cykl przemówień – najpierw po tybetańsku, z tłumaczeniem na język angielski. Życzenia, podziękowania, wręczanie prezentów i listów.
Ceremonia miała trwać do południa. Po przemówieniach przyszedł czas na program artystyczny. Dzieci i młodzież, w tradycyjnych strojach tybetańskich tańczyły i śpiewały. Zespoły zmieniały się co jakiś czas, a każde dziecko na koniec strojono białym szalem.
Mimo monotonii programu publiczność była wytrwała – bez słowa skargi, w strugach już nie deszczu, a prawdziwej ulewy, celebrowała wraz z Jego Świętobliwością jego urodziny. Wiele osób przybyło z daleka, by go zobaczyć, niektórzy o uroczystościach dowiedzieli się przypadkiem.
Ja niestety nie byłam tak wytrwała. Gdy zabrakło powietrza w ogólnym ścisku i gdy przemokłam już do suchej nitki postanowiłam wrócić do pokoju. W drodze powrotnej, mijając zamknięte sklepy i kafejki, bo w końcu to święto, udało mi się jeszcze porozmawiać z paroma Tybetańczykami. Byli niezmiernie szczęśliwi, że mogą tu być i świętować 75. urodziny Jego Świętobliwości. Ale z drugiej strony każdy z nich wyrażał obawę – ile jeszcze takich urodzin? Jak długo będzie dopisywać mu zdrowie? Co będzie z Tybetem, gdy Jego Świętobliwości zabraknie? W końcu każdy buddysta wie, że nic ni jest wieczne. Takie właśnie obawy, mimo ogólnej, wesołej atmosfery, towarzyszą wielu tybetańskim uchodźcom w Dharamsali.
najlepsze zyczenia dla dalajlamy z okazji urodzin swietny wpis pozdrawiam
OdpowiedzUsuń