28 września 2011
Urodzeni uchodźcy
Po wakacyjnej przerwie wracamy na Tybet.bloga. Prezentujemy fragment najnowszej książki o diasporze tybetańskiej napisanej przez polską badaczkę i zarazem naszą redakcyjną koleżankę Natalię Bloch. Natalia wnikliwie i krytycznie przyglądała się rozpolitykowanemu życiu Tybetańczyków w Indiach. Z dziesiątków wywiadów licznych rozmów i obserwacji powstała praca doktorska, ale też fascynująca książka, którą gorąco polecamy, a za tydzień na naszym blogu wywiad z autorką.
Donald S. Lopez Jr. w swojej klasycznej już książce tybetologicznej (1998) postawił tezę, iż Tybetańczycy stali się „więźniami Shangri-la” (Prisoners of Shangri-La) – produktami zachodnich wyobrażeń o buddystach . Lobsang Yeshi z TYC [Tibetan Youth Congres – red.], mówiąc o nie-Tybetańczykach oczekujących, że Tybetańczycy będą tak łagodni, że nie wolno im nawet wykrzyczeć złości na demonstracjach, śmieje się, że „nie tylko Chińczycy nas uciskają, reszta świata też!” . Tsephel [z organizacji Friends of Tibet – red.] z kolei tak to tłumaczy:
Mam dość oczekiwań ludzi – ludzie z Zachodu chcieliby widzieć nas zawsze uśmiechniętymi, z empatycznym sercem, żeby każdy Tybetańczyk był pokojowo nastawiony do świata. Ale to są ich wyobrażenia, a nie prawda. Oni muszą się pozbyć tych wyobrażeń i zobaczyć rzeczywistość. W głębi serca – zapewniam cię – ta empatia tam jest. Ale musimy być bardzo praktyczni – okoliczności odgrywają tu ważną rolę. Jeśli okoliczności są OK, wtedy – jestem pewien – Tybetańczycy będą się uśmiechać cały czas […]. Ale nie jesteśmy tu szczęśliwi, więc kto się ma śmiać? Jeśli czujemy rozczarowanie, złość…
Takiej uprzedmiotawiającej interpretacji dynamiki zagadnień tożsamości w diasporze tybetańskiej, czyniącej z uchodźców bierne i bezwolne ofiary czyichś konstruktów wyobrażeniowych, przeciwstawił się Paul Christiaan Klieger, argumentując, że Tybetańczycy sami, świadomie i autorefleksyjnie, tworzą selektywne reprezentacje swojej kultury . Moim zdaniem współczesny wizerunek Tybetańczyków jest produktem dwustronnych idealizacji – stworzonych w procesach egzotyzacji i romantyzacji wyobrażeń świata zachodniego oraz polityki tożsamości autorstwa tybetańskich elit uchodźczych. Ta polityka, […] ma charakter opresyjny, działając jako reżim, który za pomocą kryterium autentyczności klasyfikuje pewne postawy i zachowania jako „nietybetańskie”. W filmie Tsampa to Pizza jest scena, w której starszy Tybetańczyk tłumaczy kilkuletniemu wnuczkowi: „Musisz to [kulturę, tradycję] ochraniać – w przeciwnym razie, kto to zrobi?”. Scena ta ukazuje presję, jaką społeczność (rodzina, szkoła, władze) wywiera na „urodzonych uchodźców”, aby byli „żywymi skansenami” tzw. tradycyjnej kultury tybetańskiej. Problem jednak polega na tym, że młode pokolenie Tybetańczyków jest coraz bardziej zmęczone tym doskonałym, „neopurytańskim” wizerunkiem.
Po pierwsze, młodzi wykształceni Tybetańczycy żyjący na uchodźstwie uważają, że ten idealny – pacyfistyczny i uduchowiony – wizerunek nie przyniósł jak dotąd żadnej znaczącej zmiany, jeśli chodzi o kwestię tybetańską. Oczekują od swoich władz pragmatyzmu, a nie idealizmu. Jeden z bohaterów młodego kina uchodźczo-tybetańskiego w monologu rozpoczynającym najważniejszy, moim zdaniem, film w tym nurcie, pyta i odpowiada sam sobie: „Co dał nam świat? Tylko pustą sympatię!”. Po drugie, „urodzeni uchodźcy” chcą być aktywnymi uczestnikami globalnej kultury, korzystającymi z uroków życia i młodości; chcą mieć prawo nosić dżinsy, słuchać rocka i pić piwo, i być przy tym Tybetańczykami. Innymi słowy, odczuwają potrzebę sprawczości w procesie autoidentyfikacji i domagają się przestrzeni dla tworzenia własnych artykulacji tybetańskości.
Takich artykulacji bowiem im się odmawia – wystarczy przyjrzeć się zdjęciom umieszczanym w publikacjach i na oficjalnych stronach internetowych TGIE [Tibetan Government in Exile – Tybetański Rząd Emigracyjny – red.], a także albumom z barwnymi fotografiami autorstwa zachodnich podróżników, a okaże się, że trudno znaleźć w nich ludzi młodych w skórzanych kurtkach, czapeczkach baseballowych, w hip-hopowych spodniach czy dżinsach i butach Nike’a made in India. Będą tam za to ich rodzice i dziadkowie, ubrani w „tradycyjne stroje”, z młynkiem modlitewnym w jednej ręce i malą w drugiej, uśmiechający się szeroko. Jeśli już pojawiają się na tych fotografiach ludzie młodzi, to tylko w mnisich szatach lub dzieci w szkolnych mundurkach. Można z tego wysnuć wniosek, że moi rozmówcy – należący do młodego świeckiego pokolenia urodzonego na uchodźstwie – nie są uważani za reprezentatywnych dla kultury tybetańskiej. Należą do „strefy niewidzialności” […]. Jeśli przedstawiciele elit tybetańskich w ogóle wypowiadają się publicznie o młodzieży tybetańskiej, to bądź w formie postulatywnej (że powinni być „dobrymi ziarnami przyszłego Tybetu”) bądź krytycznej. Przykładem może być opinia Tsepaka Rigzina, edukatora dzieci uchodźców, wieloletniego dyrektora CST [Central Scool for Tibetans - red.] w Mundgod:
Pęd i zainteresowanie młodszego pokolenia zachodnią muzyką rockową i indyjskim kinem przyćmiewa ich zainteresowanie i miłość dla kultury i tradycji tybetańskiej. Narzekania na niski poziom znajomości języka tybetańskiego, brak zainteresowania aktywnością religijną i kulturalną, rosnące przypadki niezdyscyplinowania oraz powstawanie społecznie niepożądanych nawyków budzi nasze poważne obawy […]. Rośnie moda wśród współczesnej młodzieży tybetańskiej na zdobywania szybkich pieniędzy i luksusowego życia .
W celu przeciwdziałania tym negatywnym wpływom wydawane są książki, które mają przestrzegać młodych Tybetańczyków przed zbaczaniem na „złą drogę”. Tsewang Gyalpo, we wstępie do jednej z nich, opowiadającej historię młodej dziewczyny o imieniu Yungtso, która zamiast koncentrować się na nauce w koledżu, oddaje się życiu nocnemu w dużym indyjskim mieście i nieformalnemu związkowi z uwodzicielskim Nyimą, aż w końcu zachodzi w ciążę, zostaje porzucona przez chłopaka i wydalona ze studiów, pisze:
Media i ekspansywne oddziaływanie współczesnego świata zwodzą naszą młodzież. Poza nauczaniem szkolnego curriculum, musimy rozbudzić i rozwijać w naszych dzieciach esencję naszych społecznych i moralnych wartości, tak, aby dobre dziewczęta, takie jak Yungtso, nie zboczyły w połowie drogi na ścieżkę demoralizacji. Nie możemy sobie na to pozwolić w tym momencie naszej historii […]. Szczerze wierzę, że historia Yungtso posłuży jako cugle i przypomni wszystkim tym młodym ludziom galopującym ku degeneracji, żeby powrócili na łono naszego społeczeństwa, aby służyć naszemu wspólnemu celowi .
„Urodzeni uchodźcy” postanowili w związku z tym poszukać przestrzeni, w których mogliby tworzyć własne, alternatywne reprezentacje. Przestrzeniami takimi stała się sztuka: muzyka, literatura (proza, poezja, eseistyka) oraz film , na którego przykładzie chciałabym przedstawić opór, jaki wobec uchodźczego reżimu tożsamości stosują młodzi Tybetańczycy. Wybór filmu jako sposobu na wyjście ze „sfery niewidzialności” nie był przypadkowy: to właśnie kinematografia – przede wszystkim rodem z Hollywood – w dużej mierze przyczyniła się do stworzenia i upowszechnienia egzotycznego i uduchowionego wizerunku tybetańskiego „Innego” . Ruchomy obraz był zatem idealnym narzędziem, aby za jego pomocą dokonać dekonstrukcji powstałych mitów. Od początku XXI wieku coraz powszechniejszy stawał się widok młodych Tybetańczyków błąkających się po wąskich uliczkach McLeod Ganj [właściwa nazwa dla siedziby Dalajlamy i Tybetańskiego Rządu Emigracyjnego, potocznie zwana Dharamsalą od znajdującego się po drodze indyjskiego miasta - red.] i Majnu Ka Tili [tybetańskiej kolonii w indyjskiej stolicy - red.] z kamerą w ręku i dokumentujących codzienne życie swoje i rówieśników. Coraz częściej też spotykałam młodych uchodźców, którzy studiowali reżyserię na zachodnich, głównie północnoamerykańskich uczelniach, dzięki uzyskanym stypendiom (np. Fullbrigh’a) bądź sami, czasem przy pomocy znajomych z Zachodu, uczyli się sztuki rejestrowania ruchomych obrazów. Pojawienie się takich postaci zostało zresztą uchwycone przez nich samych w ich filmach: niemy Damdul z We’re no Monks rejestruje codzienność swoich kolegów małą cyfrową kamerą; Karma z Dreaming Lhasa przyjeżdża do Dharamsali, aby nakręcić dokument o byłych więźniach politycznych z Tybetu. Zawarte w filmach sceny nakręcone przez te postacie oraz umiejscowieniu akcji w realnych plenerach skutkuje wzmocnieniem autentyzmu pokazywanych obrazów.
Książka ukazała się w cyklu Monografie Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, więcej: http://fnp.org.pl/monografie/pl,monografie,book,173.php
Natalia Bloch – politolog, antropolog kulturowy, adiunkt w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Zajmuje się zagadnieniami z zakresu studiów migracyjnych i uchodźczych, a w szczególności procesami integracyjnymi, powiązaniami transnarodowymi i konstruowaniem tożsamości w diasporach. Prowadziła badania w obozach uchodźców tybetańskich w Indiach, w himalajskich regionach Nepalu oraz wśród imigrantów w Poznaniu. Laureatka Dziennikarskiej Nagrody Amnesty International za najlepszy tekst prasowy roku 2004 poświęcony problematyce praw człowieka za reportaż „Nie jesteśmy Buddami”.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz