Czyli ekonomia, prawa człowieka i wielka polityka.
W artykule „Chinese Economic Warfare” (Chińska Wojna Gospodarcza) zamieszczonym w Newsweeku (15.11.2010) na stronie 21 Issac Stone Fish pisze o szantażu gospodarczym, jaki władze chińskie stosują wobec tych krajów, które w jakikolwiek sposób je krytykują lub nie zgadzają się z ich polityką.
(Fish jest autorem kontrowersyjnego artykułu „Charity Case”, który ukazał się w Newsweeku przed spotkaniem Dalajlama – Obama, w którym argumentuje ekonomiczne korzyści dla Tybetu płynące ze strony chińskiego rządu, niezależnie od tego czy w zamian „kupią lojalność Tybetańczyków” - http://www.newsweek.com/2010/02/16/charity-case.html).
Dla przykładu Fish opisuje jak Chiny wzięły odwet na Japończykach po starciu między chińską łodzią rybacką, a jednostką pływającą japońskiej Straży Przybrzeżnej (wydarzenie to miało miejsce we wrześniu w pobliżu wysp i zostało nagłośnione przez obie strony) zaprzestając nagle dostaw metali ziem rzadkich mających zasadnicze znaczenie dla japońskiego przemysłu wysokich technologii. Autor sceptycznie odnosi się do wypowiedzi premiera Wen Jiabo, który utrzymuje, iż Chiny nie używają metali ziem rzadkich jako karty przetargowej, nie bardzo wydaje się też wierzyć w wyjaśnienia Ministra Handlu Chen Deminga, który zapewnia, że to chińscy przedsiębiorcy sami zdecydowali o zaprzestaniu wysyłki z powodu osobistych uczuć do Japończyków. Wydaje się zresztą, że artykuł, który pojawił się na stronie internetowej państwowego serwisu informacyjnego Xinhua również nie daje wiary tym wyjaśnieniom, a co więcej zaprzecza stanowisku premiera stwierdzając, że metale ziem rzadkich stanowią nie tylko 20 procent światowych produktów wysokich technologii, ale także są chińską kartą przetargową na światowym stole negocjacyjnym. Fish nie jest zbytnio zdziwiony tymi działaniami, Chińska wojna gospodarcza nie jest bowiem niczym nowym, szczególnie, kiedy Chiny czują się zagrożone w sprawie Tajwanu czy Tybetu, gdzie ruchy niepodległościowe są bardzo silne. To, co wydaje się dla niego nowe i dość niezwykłe w tej sprawie, to fakt blokowania tak istotnych zasobów. Chociaż zakaz dostaw metali ziem rzadkich został zniesiony, to i tak, jak pisze autor, Chiny pozwalają, aby tylko niewielka ilość tego podstawowego surowca dotarła do Japonii. Przychodzi im to zresztą bez specjalnych trudności, jako że pod kontrolą chińską pozostaje 95% rynku światowego. Spowolnienie w dostawach „to nie przypadek biorąc pod uwagę niedawne spory”, twierdzi członek amerykańskiej wspólnoty biznesu (proszący o nie ujawnianie jego tożsamości z obawy przed reperkusjami), to dowód na to że Chiny nadal chętnie stosują swoją broń ekonomiczną.
Na potwierdzenie tej koncepcji autor prezentuje niezwykle ciekawe opracowanie opublikowane w zeszłym miesiącu na Uniwersytecie w Getyndze przedstawiające tzw. „Efekt Dalajlamy” (Pełna wersja raportu do pobrania tutaj). Efekt ten dotyczy państw handlujących z Chinami, których przywódcy odważyli się spotkać z duchowym przywódcą Tybetańczyków. Analiza danych z 159 krajów pokazała, że jeśli jakiś król, głowa państwa czy rząd spotykał się z Dalajlamą między 2002 a 2008 rokiem eksport tego kraju do Chin obniżał się średnio o 8,1 % rocznie przez kolejne dwa lata. Działo się to w okresie, kiedy chiński handel przeżywał wzrost koniunktury na całym świecie. Doskonale pokazuje to jaką cenę płacą kraje za tzw.„ranienie uczuć narodu chińskiego”, określenie rządu dla działań stanowiących zagrożenie dla chińskiej władzy. Kolejnym przykładem może być decyzja Chin o odwołaniu zaproszenia dla norweskiego ministra ds. rybołówstwa, po tym jak Norweski Komitet Noblowski przyznał Pokojową Nagrodę chińskiemu dysydentowi Li Xiaobo. Jak zauważa Nils-Hendrik Klann, jeden z współautorów opracowania i ekonomista na uniwersytecie w Getyndze „ryby to jeden z kluczowych towarów eksportowych z Norwegii do Chin i kiedy ministrowie wybierają się z taką wizytą zabierają ze sobą wielu biznesmenów”.
Fish podkreśla łatwość z jaką Chiny podejmują decyzje w sprawie ukarania danego kraju za niepożądane przez nich zachowania. Cytowany już wcześniej w artykule członek amerykańskiej wspólnoty biznesu utrzymujący stały kontakt z rządem chińskim zwraca uwagę na fakt, iż „Chiny wykazują rosnącą gotowość do stosowania swoich politycznych oraz ekonomicznych wpływów w bardzo bezpośredni sposób.”
Autor przyznaje rzecz jasna, że Chiny nie są jedynym mocarstwem stosującym szantaż gospodarczy przy okazji spięć o naturze politycznej - Rosja wstrzymała dostawy gazu w obliczu geopolitycznych kłótni z Ukrainą, a Stany Zjednoczone stosują sankcje gospodarcze w stosunku do państw, które uznają za politycznych przestępców. W przypadku Stanów Zjednoczonych decyzje tego typu wymagają jednak, aby rząd otwarcie ogłosił embargo lub sankcje gospodarcze, w Chinach zaś, ze względu na fakt, iż państwo to jest w posiadaniu tak wielu istotnych gałęzi przemysłu rząd może po prostu zakomunikować swoim politycznym rywalom - „Nic nie wyjdzie z tego handlu, jeśli nie będziecie dla nas mili” - mówi cytowany w artykule Patric Chovenec wykładowca biznesu na uniwersytecie Tsinghua w Pekinie. Ponadto gwałtowny wzrost Chin oraz ich wielkość stwarza perspektywy na jeszcze większe naciski, które mogą zakłócić obecny system międzynarodowy.
O skuteczności wspomnianych wyżej nacisków świadczyć może zachowanie się wielu polityków w tym np. Davida Camerona czy Nicholasa Sarcozy’ego, o czym mówi artykuł „Prawa człowieka i jak postępować z Chinami. Nie waż się iść na kolację” zamieszczony na stronie 66 w The Economist (13-19 listopada 2010, http://www.economist.com/node/17472746?story_id=17472746). Artykuł opisuje ostatnią wizytę premiera Davida Camerona w Chinach i zwraca uwagę na jego niezwykłą powściągliwość w wyrażaniu opinii szczególnie w porównaniu z wystąpieniem byłego brytyjskiego premiera Johna Majora podczas jego wizyty w 1991 roku, kiedy to jeszcze gospodarka Chin była dużo słabsza, a komunizm załamywał się dookoła. Major był pierwszym zachodnim politykiem, który odwiedził Chiny od czasu stłumienia dwa lata wcześniej protestów na Placu Tiananmen. Bojkotowane Chiny były mu wówczas wdzięczne za tę wizytę.
Cameron jest z kolei pierwszym przywódcą zachodnim, który odwiedza Pekin po ogłoszeniu decyzji Komitetu Noblowskiego o przyznaniu pokojowej nagrody Nobla dla więzionego dysydenta Liu Xiaobo. Cameron wraz z towarzyszącymi mu czterema ministrami oraz sporą grupą biznesmenów starał się jak tylko mógł, by sprawa trudnego położenia Liu nie zepsuła im szansy na intratny biznes. W oficjalnych rozmowach z premierem Wen Jiabao nie podniósł sprawy wiezionego Noblisty, uczynił to dopiero później podczas uroczystej kolacji. Na uniwersytecie w Pekinie Cameron mówił o potrzebie „większego politycznego otwarcia” oraz rządach prawa, jednak w taki sam sposób przemawiają też przywódcy chińscy przez cały czas broniąc jednopartyjnego systemu władzy. Nota bene, w tym samym dniu działacz na rzecz rodzin dzieci zatrutych przez skażone mleko został skazany na 2 i pół roku więzienia za zakłócanie porządku publicznego.
Równie łagodny ton przyjął prezydent Nicolasa Sarkozy podczas wizyty prezydenta Hu Jintao we Francji w dniach od 4 do 6 listopada. Wizyta zaowocowała kontraktami w wysokości 20 miliardów dolarów, włączając w to umowę na zakup przez Chiny dodatkowych 66 airbusów. Autor wskazuje na widoczne dobre stosunki między przywódcami i przypomina dla kontrastu rok 2008, kiedy to Chiny piętnowały Sarkozy’ego za groźbę bojkotu Olimpiady, z powodu represji władz chińskich w stosunku do Tybetańczyków.
11 i 12 listopada podczas spotkania przywódców G20, 15 pokojowych noblistów zaapelowało o naciski na Chiny w celu uwolnienia Liu Xiaobo. Istnieją jednak obawy, że ze względów wspomnianych już wcześniej żaden z liderów nie będzie chciał tego uczynić.
Jak przypomina autor od wczesnych lat 90 zarówno Zachód jak i Chiny zdołały w dużym stopniu pogodzić się z różnicami dzielącymi ich odnośnie praw człowieka dążąc do zacieśnienia stosunków na polu gospodarczym. „Wywieranie presji” polegało na uprzejmym, ale i bezowocnym „dialogu w sprawie praw człowieka” prowadzonym pomiędzy przedstawicielami Chin i Zachodu będącymi urzędnikami państwowymi niższej rangi. Nagroda pokojowa sprawiła, że problem ten stał się znowu tematem numer jeden, co jak pokazują powyższe przykłady stało się w równym stopniu niewygodna dla Zachodu jak i dla Chin.
Co ciekawe, szantaż Chin w sprawie Liu Xiaobo jest niezwykle silny. Chiny dokonują wszelkich starań, aby nie dopuścić żadnego Chińczyka do wzięcia udziału w uroczystej kolacji w Oslo dnia 10 grudnia oraz aby inne kraje odrzuciły to zaproszenie. Kraje Europejskie jak zwykle są gotowe na wysłanie do Oslo swoich ambasadorów, jednak nawet ten gest zostanie uznany przez Chińczyków za mocno obraźliwy. 5 listopada Cui Tiankai, wiceminister ds. zagranicznych powiedział, że rządy krajów stoją przed trudnym wyborem, albo wezmą udział w „tej politycznej grze”, albo będą rozwijać pokojowe stosunki z Chinami. „Za podjęcie złej decyzji, ostrzegł, kraje te poniosą konsekwencje”. Tego samego dnia dziennik „People’s Daily” tuba propagandowa Komunistycznej Partii Chin ogłosił, że nagroda dla Liu Xiaobo jest próbą „obalenia Chin”. Chiny nie są w nastroju do jakichkolwiek ustępstw dlatego, jak przewiduje autor przedstawiciele państw zachodnich chętni do robienia biznesu pospieszą ochoczo z wyjaśnieniami, że nigdy nie było to ich zamiarem.
Opracowanie: I.K
super!
OdpowiedzUsuńBardzo interesujacy tekst i ciekawy raport, choć trzeba przyznac ze jego autor zmierzył się z karkołomnym zadaniem. W tak długim okresie na eksport badanych krajów miało wpływ zapewne wiele czynników i nie nie jestem pewien, czy spotkanie z JŚ Dalajlamą był tym kluczowym. Wydaje mi się , że Chińczycy nie szanują "miękkich" graczy, co zresztą pokazuje ten tekst w przypadku Frnacji - ostra postawa Sarkoziego w 2008 r i kontrakt na zakup Airbusów w 2010. W ostatnim czasie Dalajlama odwiedzał nasz krak kilkukrotnie proponuje wykonac takie ćwiczenie takze na naszym przykładzie ;)
OdpowiedzUsuń