19 października 2011

Rangzen mero – trudna droga do wolności

Publikujemy kolejny, krytyczny artykuł Jamyanga Norbu. Nawiązuje on do ostatnich dramatycznych protestów w Ngaba, a także stanowi kontynuację serii artykułów poświęconych zmianom w tybetańskich władzach na emigracji. W połączeniu z oświadczeniem Dalajlamy o przyszłości wypełnianej przez niego funkcji, zmiany te stanowią najważniejsze wydarzenia w tybetańskiej historii. Stąd wydaje nam się istotne, aby prezentować różne, także te krytyczne głosy w tej sprawie.


-----------------------------------

W połowie grudnia ubiegłego roku, Mohamed Bouazizi – skromny tunezyjski sprzedawca warzyw, podpalił się na znak protestu przeciwko skonfiskowaniu jego majątku oraz nieustającemu nękaniu i poniżaniu przez policję i lokalne władze. Wydarzenie to zapoczątkowało falę protestów, które doprowadziły do upadku autokratycznego reżimu i ochrzczone zostało mianem „jaśminowej rewolucji”. „Jaśminowa rewolucja” zwana też „Arabska wiosną” zaowocowała pokojową rewolucją w Egipcie, zbrojnym powstaniem w Libii (zakończona upadkiem dyktatora), wystąpieniami w Bahrainie, Syrii i Jemenie, demonstracjami w Izraelu, Algierii, Iraku, Jordanii, Maroku i Omanie.


W 12 dni po śmierci Mohameda Bouaziziego, w Tybecie rozpoczęła się fala samospaleń, póki co miało doszło do 8 tego typu wydarzeń*. “15 października 2011 r. o 11:50, były mnich klasztoru Kirti – Norbu Damdul podpalił się w centrum miasta Ngaba. Płonąc Norbu Damdul wznosił okrzyki: „całkowita wolność dla Tybetu’ i „powrót Dalajlamy do Tybetu””.
Norbu Damdul
Inne dwa samospalenia miały miejsce tydzień temu – 7 października. „Około 11:30 czasu lokalnego, 19-letni Choephel i 18-letni Khayang – mnisi z Kirti, podpalili się w centrum Ngaba”. „Świadkowie poinformowali, że stojąc w płomieniach mnisi nawoływali Tybetańczyków do zjednoczenia i powstania przeciwko chińskiemu rządowi, domagali się także wolności dla Tybetu i powrotu Dalajlamy z wygnania”.

Trzy dni wcześniej, 3 października, około 14 czasu lokalnego, młodziutki nowicjusz „Kesang Wangchuk przemaszerował ulicami Ngaba niosąc portret Dalajlamy i wznosząc okrzyki przeciwko rządom Chińczyków w Tybecie, po czym podpalił się”.
Kesang Wangchuk
W ubiegłym miesiącu – 26 września, 2 nastoletnich mnichów z klasztoru Kirti - Lobsang Kalsang i Lobsang Kunchok, „podpaliło się w centrum miasta Ngaba. Ich dalsze losy i stan zdrowia nie są znane”.
Lobsang Kunchok i Lobsang Kalsang 
Samospalenie Lobsanga Kunchoka, film przemycony z Tybetu

18 sierpnia, tybetańsku mnich z klasztoru Nyitso w Tawu - Tsewang Norbu (lat 29), zmarł po tym jak, podpalił się domagając się „wolności wżynania, niepodległości Tybetu i powrotu Dalajlamy”.
Tsewang Norbu
Na początku roku – 16 marca, popołudniu, 16-letni mnich z klasztoru Kirti – Puntsog, dokonał samospalenia.
Puntsok
Powinniśmy także pamiętać o wydarzeniach sprzed 2 lat, kiedy to 27 lutego 2009 r. inny mnich z klasztoru Kirti – Tapey, został postrzelony przez policję w trakcie próby samospalenia. Mnich został aresztowany, wiele wskazuje na to, że przeżył, jednakże jego dalsze losy nie są znane.
Tapey
Wszystkie raporty i komentarze w światku tybetańskim na uchodźstwie podkreślają „tragiczność”, „koszmarność”, „desperację” tych czynów. Organizacje polityczne, aktywiści oraz grupy wspomagające sprawę tybetańską domagają się interwencji ONZ-tu. Organizowane są czuwania, demonstracje i strajki głodowe. Pojawiły się także głosy, że wobec groźby wystąpienia kolejnych akcji tego typu należy podjąć jakieś działania zniechęcające potencjalnych samobójców. Wszystkie te oświadczenia, ogromna troska i wsparcie są w rzeczywistości niezbędne by świat zwrócił uwagę na sytuację Tybetańczyków, jednakże jeżeli wypowiadające je osoby nie potrafią poprzez pierwsze wrażenie – grozy i przerażenia - zobaczyć ofiary młodych mnichów, tak, jakby oni chcieli by była widziana – jako wołanie o podjęcie walki o wolności i niepodległość Tybetu, to mogą one wprowadzać w błąd i być w niezamierzony sposób protekcjonalne.
Bezcelowe jest także interpretowanie działań podjętych przez młodych ludzi jako nawoływanie do poszanowania praw człowieka, wolności religijnej czy „autonomii” w obrębie ChRL, jak chciałby to widzieć brytyjski The Independent.


Nie ma wątpliwości, że ludzie ci działali nie z powodu desperacji, nie dlatego, że nie mogli tak dłużej żyć, nie z chęci upomnienia się o wolny Tybet. Raporty o samospaleniach są bardzo ogólne, ale jedno co z nich jasno wynika to fakt, że były to akty politycznego protestu przeciwko chińskim rządom w Tybecie, dokonywane pod hasłami „niepodległy i wolny Tybet” (bhod rawang-rangzen) oraz powrotu Dalajlamy do Tybetu. To ostatnie żądanie musi być rozumiane we właściwym historycznym kontekście, jako że Dalajlama był zawsze i przede wszystkim postrzegany jako suwerenny władca Tybetu nie tylko przez tych, dla których był przywódcą duchowym ale i Tybetańczyków należących do innych szkół buddyzmu tybetańskiego oraz bonpów, tybetańskich muzułmanów i chrześcijan, którzy mają własnych przywódców duchowych.

Tupten Ngodup
Jest bardziej niż prawdopodobne, że młodzi ludzie zainspirowali się, jak wielu w kręgach tybetańskich, ofiarą Tubtena Ngodupa – byłego żołnierza i jednego z wyzwolicieli Bangladeszu, który podpalił się w kwietniu 1998 r. Zrobił to całkowicie świadomie, bez emocji. Był w pełni sił, zdrowy i wesoły, nie miał problemów finansowych, żył w wolnym kraju, w małej chatce medytacyjnej otoczonej kwiatami. Ale zrobił to w imię bhod rawang-rangzen – tybetańskiej wolności i niepodległości.

Pamięci Tuptena Ngodupa

Tych ośmiu młodych ludzi musiało słyszeć lub przeczytać gdzieś o czynie Mohameda Buazizi, zwłaszcza że na początku tego roku chińscy blogerzy i aktywiści na wieść o rozprzestrzenianiu się Arabskiej Wiosny domagali się rozpoczęcia jaśminowej rewolucji w Chinach. Piętnastu zagranicznych dziennikarzy aresztowano 6 marca podczas “największego od dwóch dekad starcia między chińskimi władzami a zagranicznymi mediami”. Zew rewolucji objął 30 wielkich miast (wliczając w to Hongkong i Taiwan), co zaniepokoiło władze ChRL. Cytując Hilary Clinton: „boją się, i próbują zatrzymać historię, co jest zadaniem głupiego. Nie uda im się to. Ale będą się starali, tak długo, jak to tylko możliwe”. The New York Times donosi, że władze w Pekinie zakazały sprzedawania kwiatów jaśminu (dodatek do herbaty – przyp. tłumacza), powodując załamanie cen hurtowych. Aresztowano 35 działaczy praw człowieka, między innymi znanego artystę Ai’a Weiwei.

Samospalenie 8 młodych mnichów jest rewolucyjnym aktem najwyższej ofiary, która ma zmobilizować Tybetańczyków do podjęcia działań, tak jak czyn Momaheda Buazizi obudził ludzi na Bliskim Wschodzie od lat będących pod jarzmem strachu, apatii cynizmu i leku, do obalenia dyktatorów, najwyższych przywódców i jedynie słusznych prezydentów.

Nowe przywództwo


Rewolucyjne wydarzenia mające miejsce w Tybecie od 2008 r. wskazują, że to stamtąd wskazywany jest kierunek, jaki powinna obrać walka o Tybet. Pisząc „kierunek” nie mam na myśli nie będącej rządem, administracji na uchodźstwie, która zastąpiła Tybetański Rząd na Uchodźstwie – prawdopodobnie najdłużej działający wygnańczy rząd doby Zimnej Wojny. Rządy na uchodźstwie w epoce zimnej wojny miał dość marne szanse powrotu do wyzwolonych krajów, z których wcześniej zostały zmuszone do ucieczki, nawet jeśli większość z tych rządów była uznawana i wspierana przez takie mocarstwa jak USA i Wielka Brytania. Polska utrzymywała w Londynie rząd na uchodźstwie przez całą II wojnę światową i późniejszą okupację sowiecką, ale to nie on lecz obywatelski ruch oporu Solidarność – niezależne związki zawodowe doprowadziły do tego że Polska zrzuciła w 1990 r. sowieckie jarzmo. Czesi także mieli podczas II wojny światowej rząd na uchodźstwie w Londynie. Powrócił on do Czechosłowacji w 1945 r. ale kraj został całkowicie zagarnięty przez blok Sowiecki, zwłaszcza po roku 68. kiedy radzieckie czołgi przetoczyły się przez Pragę. Czechosłowacja oswobodziła się dopiero w grudniu 1989 r. dzięki „aksamitnej rewolucji” (sametová revoluce). Pod okupacją sowiecką Kraje Bałtyckie zapewniły sobie wolność w dużej mierze przez niezależne przedstawicielstwa dyplomatyczne. Litwa miała konsulaty w Chicago i w Rzymie, a łotewskie służby dyplomatyczne reprezentujące niepodległą Łotwie miały biura w Nowym Jorku i Londynie. Jedynie Estonia miała w Szwecji od 1953 do 1992 r. rząd na uchodźstwie (i konsulat w Nowym Jorku). Ale wolność przyszła do państw bałtyckich w całości przez kampanie cywilnego oporu w latach 1980, jedną z nich była "Śpiewająca Rewolucja." Film dokumentalny (dostępny na DVD) pod tym tytułem ukazał się w 2007 roku i powinien go obejrzeć każdy działacz sprawy tybetańskiej. Najbardziej spektakularną (dosłownie) i najbardziej znaną z tych kampanii był "Bałtycki łańcuch" (lub Łańcuch wolności) – pokojowa demonstracja polityczna do której doszło 23 sierpnia 1989 roku. Około dwóch milionów ludzi wzięło się za ręce, tworząc łańcuch ludzi ciągnący się przez ponad 600 km w trzech krajach bałtyckich. Takie symboliczne, ale potężne działania nie tylko doprowadziło do uwolnienia tych starożytnych narodów, lecz bezpośrednio przyczyniło się do rozpadu Związku Radzieckiego. Uderzające w tych wszystkich zakończonych sukcesem rewolucjach jest to, że rządy na wygnaniu w żaden sposób nie brały w nich udziału, a nawet wydaje się, że nie przyczyniły się do powstań obywatelskich, które w końcu wyzwoliły te kraje. Wolność przyszła do tych okupowanych narodów poprzez ich własny wysiłek, odwagę i poświęcenie. Oczywiście skorzystały one z największych zmian geopolitycznych, które miały miejsce na całym świecie w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.

Zgłębiam kwestię walki o wolność i rządów na uchodźstwie od czasu gdy nasz tybetański rząd na uchodźstwie sam się zlikwidował tego lata. Wielu z moich znajomych, byłych urzędników i działaczy ruchu rangzen jest głęboko wstrząśniętych i zmartwionych decyzją Dalajlamy o zakończeniu istnienia rządu emigracyjnego i zastąpienia go czymś w rodzaju organizacji pozarządowej. Pojawiły się nawet obawy, że sprawa Tybetu i jego wolności, mogłaby znacznie ucierpieć z powodu kryzysu w Dharamsali.
Oczywiście w pierwszym dziesięcioleciu naszego wygnania, istnienie rządu emigracyjnego było naprawdę niezbędne, nie tylko ze względu na walkę o wolność i zachowanie tybetańskiej kultury, ale także dla nas samych by utrzymać naszą tożsamość. Pomimo wewnętrznych kłótni, o czym pisałem w innych postach, nie ma wątpliwości, że w kilku pierwszych lat po marcu 1959 roku rząd na uchodźstwie wykonał ogromną pracę. Zacząłem pracować w pełnym wymiarze godzin dla rządu emigracyjnego w 1968 roku, chociaż już kilka lat wcześniej pracowałem wolontariacko jako nauczyciel w szkole podczas moich ferii zimowych. Byłem naprawdę zaskoczony i pod wrażeniem organizacji rządu emigracyjnego oraz poświęcenia jego urzędników. Mam nadzieję, że pewnego dnia uda mi się zrozumieć, jak pierwsi tybetańscy uchodźcy pokonali tak wiele ogromnych przeszkód na drodze do utworzenia rządu emigracyjnego, i dlaczego potem rząd zrezygnował z podstawowej misji, uwstecznił się i stał się organizacją, której jedynym oczywistym celem wydaje się być, haniebne i zbliżone do farsy, przetrwanie. W poprzednim poście, który zamieściłem na blogu – Początek końca – opowiedziałem się za zachowaniem przez Dalajlamę funkcji symbolicznej głowy państwa i potępiłem degradację rządu emigracyjnego do roli organizacji pozarządowej. Nie dosyć wyraźnie widziałem, że nie tylko polityczna żywotność rządu emigracyjnego w naturalny sposób się kończy ale być może rezygnacja Dalajlamy i koniec rządu na uchodźstwie wydarzyły się we właściwym czasie.

Jeśli sięgniemy pamięcią do rewolucyjnych wydarzeń 2008 roku, kiedy Lhasa stanęła w płomieniach, to z pewnością przypomnimy sobie tysiące Tybetańczyków na całym płaskowyżu, spieszących z klasztorów, domów i namiotów, zjeżdżających konno z gór, powiewając flagami Tybetu i domagając się wolności i niezależności Tybetu . Ponadto z pewnością pamiętamy pięć głównych organizacji emigracyjnych, zjednoczonych w Ruchu Powstania Ludowego (People’s Uprising Movement) i ich Marsz Pokoju do Tybetu. Tybetańczycy na wygnaniu (i przyjaciele) na całym świecie podjęli liczne protesty i "kampanię kreatywnych działań" wspierających powstanie w Tybecie, sprzeciwiających się organizacji igrzysk w Pekinie i sztafecie znicza olimpijskiego.


Podświadomie wypieramy z pamięci oświadczenie Dalajlamy, że zrezygnuje ze swojego urzędu jeśli Tybetańczycy nie zakończą rozruchów w Lhasie. Możemy również nie pamiętać o tym, że Dalajlama nakazał pięciu organizacjom powstrzymać marsz do Tybetu, a premier Samdong Rinpocze stworzył "Komitety Solidarności" mające na celu powstrzymanie protestujących organizacji przed paleniem flag chińskich i wznoszeniem okrzyków "Wolny Tybet" czy "Chiny precz z Tybetu." Kilka lat wcześniej Samdong Rinpocze zabronił Tybetańczykom demonstrowania przeciwko chińskim przywódcom odwiedzającym USACzy wszystkie wydarzenia z 2008 r. mogły doprowadzić do czegoś większego? Bardzo dobrze pamiętam, ich niezwykłą siłę i zasięg. Można było wyraźnie wyczuć, że nadchodzi nowy początek, nowe radykalne pomysły.  Ale nigdy nie poznamy prawdy. Dharamsala, dokonując duchowego i emocjonalnego szantażu, stopniowo spuściła powietrze ze wszystkich nadziei i odwagi ludzi i zakończyła ten rok orgią zbiorowej hipokryzji i pochlebstw, zwanych Specjalnym Październikowym Posiedzeniem. 

Mój największy strach, mój najgłębiej skrywany lęk, jest zakorzeniony w marzeniu mojego życia. Moim marzeniem jest, by w niezbyt odległej przyszłości, w okresie spowolnienia gospodarki w Chinach, i jednocześnie kilku poważnych konfliktów wewnętrznych (nawet rewolucji), powstania rangzen wybuchły całym Tybecie (i ewentualnie Turkmenistanie i Mongolii) i uczyniły realną możliwość odzyskania niepodległości. Ten scenariusz nie jest tak surrealistyczny, jak się wydaje. To to już się kiedyś wydarzyło, w 1912 roku. Ale kiedy wygrywa mój strach, widzę jak w niezbyt odległej przyszłości, kiedy dojdzie do rewolucji, tybetańskie przywództwo "przekonane" przez sponsorów z Zachodu, którzy chcą zachować kontrolę nad chińską gospodarką i ochronić swoje portfele inwestycyjne, oświadczy, że Tybet jest częścią z ChRL i że Tybetańczycy nie mają innych aspiracji niż bycie lojalnymi obywatelami ChRL. Prawie to samo, co mówią teraz. Zdesperowane Chiny mogą nawet rzucać Dharamshali kości i pozwolić kolejnej delegacji (23?) na odwiedzenie Pekinu, a może nawet pozwolą Dalajlamie udać się z wizytą na górę Mt. Wutaishan (Riwo-tsenga). Ale to zabije rewolucję. Tym razem Dalajlama nie wydał żadnych oświadczeń dotyczących samospaleń, a administracja na wygnaniu nie domaga się ich powstrzymania. Jestem wdzięczny za to, ale nie wstrzymuję oddechu. Być może w końcu kierownictwo walki o wolność zostało przekazane tym, którzy są gotowi za nią umrzeć.

Droga naprzód


Drogą na przód dla tych, którzy wierzą w rangzen (tyb. niepodległość - przypis tłumacza) jest połączyć się z naszymi braćmi i siostrami w Tybecie i znaleźć sposób by wesprzeć nadchodzącą rewolucję. Mamy tą samą rolę do odegrania, co młodzi Arabowie mieszkający w USA i Europie, a którzy przyłączyli się do rewolucji w Tunezji, Egipcie I Libii, wspierając swoimi umiejętnościami medycznymi, komunikacyjnymi, dostępem do mediów, które zapewniły sukces Arabskiej Wiośnie. Musimy się jednak do tego przygotować – przedyskutować wszystko na forum. Jestem przekonany, że stanie się to wkrótce. Mimo że są nie załatwione sprawy, które należało poruszyć tu, w tym poście. Naszym pierwszym zadaniem jest wysłanie sygnału ludziom w Tybecie, którzy z pewnością słyszeli o rezygnacji Dalajlamy i zamknięciu rządu na uchodźstwie. Wielu z nich musi czuć się zagubionych, a niektórzy z pewnością doszli do wniosku że uchodźcy porzucili sprawę tybetańską. Musimy wysłać im jasną wiadomość – jakiekolwiek wieści dochodzą was z Dharamsali walka o niepodległość Tybetu trwa nadal, na całym świecie; inspiruje nas wasza ofiara, zaangażowanie i odwaga. Najlepszą okazją do wysłania tej wiadomości będzie nadchodzący 10 marca, zwłaszcza, że będzie to 100 rocznica zbrojnego wystąpienia przeciwko chińskiemu imperium w 1912 r. i powstania wolnego i niepodległego Tybetu. W lutym 1912 r. wybuchło powstanie w Chinach. Chińskie wojska grabiły i terroryzowały mieszkańców Lhasy. Wielki historyk Shajabpa informuje nas, iż przebywający na uchodźstwie w Dardżylingu XIII Dalajlama wysłał swoich 2 urzędników Jampę Tendara i Trimona Norbu Wangyala by stanęli na czele ruchu oporu. 26 marca wypowiedziano wojnę Chińczykom i w mieście rozgorzały walki. Po roku brutalnych starć, Chińczycy poddali się i zostali odesłani z powrotem do Chin przez Indie. Następnego roku Dalajlama powrócił do wolnego Tybetu.

10 marca 2012 roku wszyscy Tybetańczycy i przyjaciele Tybetu powinni się spotkać na wielkich demonstracjach / spotkaniach / festiwalach, jakich nie wiedziano wcześniej. Powinny być one nadzwyczajne, ekspresyjne, innowacyjne, zwracające uwagę, by świat, a co ważniejsze nasi bracia i siostry w Tybecie usłyszeli naszą zbiorową odpowiedź (ramgyo) na wiadomość o rewolucji, wolności i niepodległości jaką wysyłają nam z przez góry i łąki Tybetu. Wiadomość, którą słali nam przez lata w
swoich wierszach, pieśniach, pismach, demonstracjach i zawieszaniu flagi a także przez ich łzy, cierpienie, zniszczone życia oraz ofiary samospalenia.


Ognie, które zapłonęły w Delhi, Kirti i Kanze zostały ugaszone, ale parafrazując Jego Świątobliwość: „… ogień prawdy nigdy nie zagaśnie”, a naszą rolą jest strzec i pielęgnować ten cenny żar prawdy, wolności i niepodległości do chwili gdy będziemy mogli je ponownie rozniecić w sercach ludzi na całym płaskowyżu Tybetańskim. 
Tłumaczenie TT
----------------

Jamyang Norbu – tybetański intelektualista, pisarz i działacz polityczny. W młodości walczył w Tybetańskim Ruchu Oporu w Mustangu, później był twórcą i dyrektorem Instytutu Amnye Machen. Od ponad 40 lat mieszka na emigracji – obecnie w Stanach Zjednoczonych. Jest autorem bloga Shadow Tibet na którym opublikowana została oryginalna wersja artykułu.

----------------


* W momencie publikowania tego artykułu pojawiła się informacja o dziewiątym przypadku samopodpalenia się w Ngaba - tym razem kobiety, 20-letniej mniszki klasztoru Mame Dechen Chokhorling – Tenzin Wangmo.

Podpisz międzynarodową petycję w sprawie ostatnich wydarzeń w Tybecie: Stand Up for Tibet

1 komentarz:

  1. Tekst jest kontrowersyjny, jak cała postać Jamyanga Norbu, tybetańskiego intelektualisty, należącego do wąskiego grona Tybetańczyków postulujących trudne do pogodzenia z tybetańskimi realiami oddzielenie kwestii politycznych od religijnego uwikłania całego tybetańskiego świata.

    Skąd JN ma pewność, że mnisi z Klasztoru Kirti słyszeli o Mohamedzie Bouazizi? Czy ich działania swój pierwowzór mają raczej w uchodźczej historii Thuptena Ngodupa. Czy też są nowym, wypływającym z Tybetu sposobem protestu, podobnie jak zainicjowany w Tybecie Lhakar?

    Kolejna kwestia to relatywizowanie politycznych haseł głoszonych przez protestujących w Tybecie Tybetańczyków. JN pisze:

    "Raporty o samospaleniach są bardzo ogólne, ale jedno co z nich jasno wynika to fakt, że były to akty politycznego protestu przeciwko chińskim rządom w Tybecie, dokonywane pod hasłami „niepodległy i wolny Tybet” (bhod rawang-rangzen) oraz powrotu Dalajlamy do Tybetu. "

    i dalej

    "To ostatnie żądanie musi być rozumiane we właściwym historycznym kontekście, jako że Dalajlama był zawsze i przede wszystkim postrzegany jako suwerenny władca Tybetu nie tylko przez tych, dla których był przywódcą duchowym ale i Tybetańczyków należących do innych szkół buddyzmu tybetańskiego oraz bonpów, tybetańskich muzułmanów i chrześcijan, którzy mają własnych przywódców duchowych."

    Sądzę, że wśród tybetologów zdania są podzielone jeśli chodzi o polityczny wpływ i znaczenie Dalajlamy w całym Tybecie sprzed chińskiej okupacji, czy też o zasięg i siłę tego oddziaływania.

    Po drugie takie postawienie sprawy może relatywizować znaczenie hasła powrotu Dalajlamy, które "trzeba odczytywać w kontekście". A hasła niepodległości dla Tybetu (sprzecznego z wolą Dalajlamy), które powinniśmy przyjmować jako wyraz woli politycznej.

    Robert Barnett uważa, że generalnie hasła głoszone przez Tybetańczyków w Tybecie trzeba czytać przez kontekst sytuacji, dostępu do informacji etc. Zresztą podobnie jak hasła głoszone przez Tybetańczyków na uchodźstwie (o czym dużo pisze w swojej książce Natalia Bloch).

    Wreszcie kwestia odpowiedzialności. To co zdaje się postulować JN to dążenie do otwartego konfliktu z Chinami. Czy to w kontekście działań w Tybecie czy tez na emigracji. Jak to ktoś powiedział, uznanie Tybetańskiego Rządu Emigracyjnego oznaczałoby automatyczne wypowiedzenie wojny Chinom, dodajmy, że bez żadnych korzyści w zamian. Być może, tego nie wiemy, decyzja o zmianie nazwy wywołana była decyzją indyjskich elit utrzymywania de facto tybetańskiego rządu. Jeśli nie teraz, to w nieodległej przyszłości - tak sprawy argumentował Samdhong Rinpocze uzasadniając zmiany - zabezpieczeniem tybetańskich interesów emigracyjnych.

    OdpowiedzUsuń