7 marca 2012

Płonący

Przed zbliżającą się rocznicą 10 marca i w obliczu dramatycznych doniesień z Tybetu publikujemy kolejny tekst pokazujący szerszy kontekst samospaleń Tybetańczyków. Według danych na dzień 7 marca w Tybecie podpaliło się już 26 Tybetańczyków, z czego co najmniej 19 z nich zmarło.

Tekst: Bhuchung K. Tsering, 10 lutego 2012 r.

Tapey, 27 lutego 2009
Seria samospaleń, jakie miały miejsce w ostatnim czasie, może wskazywać na radykalizację środków stosowanych w walce o Tybet. 

Tapey
Dnia 27 lutego 2009 roku dwudziestoparoletni mnich tybetański o imieniu Tapey opuścił klasztor Kirti w regionie Amdo (według dzisiejszego podziału – prowincja Syczuan) i skierował się w stronę skrzyżowania na pobliskim rynku. Jego szaty przesiąknięte były benzyną. Kiedy dotarł do skrzyżowania, podpalił się i wykrzykując slogany, rozpostarł samodzielnie wykonaną flagę tybetańską ze zdjęciem Dalajlamy. Jednak nim ktokolwiek go usłyszał, interweniowały służby Ludowej Policji Zbrojnej. Funkcjonariusze otworzyli ogień do Tapeya. Kiedy runął na ziemię, zabrali go z miejsca wydarzenia.

Jak miało się okazać, całe zajście było pierwszym z wielu samospaleń w rejonach tybetańskich. Stworzyło także precedens, który wyznaczył nowy kierunek w działaniach na rzecz Tybetu. W marcu 2011 roku kolejny Tybetańczyk, Phuntsok, dokonał samospalenia; w styczniu 2012 roku co najmniej piętnaście następnych osób zrobiło to samo. Potwierdzono śmierć dwunastu spośród nich. Nawet obecnie, podczas mojej pracy nad niniejszym tekstem w pierwszym tygodniu lutego, pojawiają się informacje o trzech kolejnych Tybetańczykach, którzy się podpalili, żądając powrotu Dalajlamy do Tybetu i przywrócenia wolności narodowi tybetańskiemu.

Phuntosk
Większość osób, które dokonały samospalenia, pochodziła z klasztoru Kirti. Jak powiedział opat klasztoru Kirti Rinpocze, obecnie mieszkający w Dharamsali, samospalenia to efekt krzywd wyrządzonych trzem kolejnym pokoleniom Tybetańczyków. W latach trzydziestych XX wieku pierwsze z tych pokoleń ucierpiało, kiedy chińscy komuniści przeprowadzili nalot na rejon Kirti podczas akcji przegrupowania armii – tzw. „Długiego Marszu”. W latach sześćdziesiątych następne pokolenie doświadczyło ciężkich czasów rewolucji kulturalnej. Wreszcie w latach dziewięćdziesiątych trzecie pokolenie Tybetańczyków zostało objęte wprowadzonym przez chiński rząd programem tak zwanej edukacji patriotycznej i kampanii towarzyszących.

Początkowo reakcja rządu na niedawną serię samospaleń opierała się na zaprzeczaniu. Wobec kolejnych takich incydentów władze usiłowały zmyć z siebie winę, wydając upokarzające Tybetańczyków oświadczenia, według których dokonujący aktów samospalenia to przestępcy, a ich działaniami steruje „klika Dalaja”. Próbowano także pomniejszać znaczenie polityczne tych protestów, przedstawiając je jako demonstracje o charakterze gospodarczym i sugerując, że są skutkiem globalizacji – jednak nigdy nie powiedziano dokładnie, jaki miałby być związek między jednym a drugim. Odpierając zarzuty zaniedbania Tybetu, władze Chin podkreślają pomoc finansową świadczoną na rzecz Tybetańczyków.

Bardzo istotnym czynnikiem wobec szeregu samospaleń jest fakt, że łącząc kwestię Tybetu z przetrwaniem Komunistycznej Partii Chin, rząd sam wpędza się w pułapkę. Władze nie dostrzegają, że religia i kultura są kluczowe dla tożsamości tybetańskiej, a zatem przyjął, że wierność tybetańskiej obyczajowości i posłuszeństwo wobec Partii wzajemnie się wykluczają.

Nacjonalizm kwitnie
Dziś chiński rząd samo istnienie odrębnej tożsamości tybetańskiej postrzega jako deklarację polityczną. Idąc tym tokiem, władze Chin usiłują zerwać więzi między Dalajlamą jako symbolem tybetańskiej tożsamości a Tybetańczykami. W ramach tych starań portrety Dalajlamy objęto stałym zakazem. Według informacji napływających z Tybetu ci spośród Tybetańczyków, którzy w styczniu udali się do Indii, aby pobrać nauki Kalaczakry od Dalajlamy, od powrotu do kraju są przetrzymywani w aresztach i przesłuchiwani, a poświęcone ochronne sznurki religijne są konfiskowane. Ponieważ większość przypadków samospaleń miała miejsce w regionach tybetańskich, które pozostawały poza zasięgiem wpływów rządu tybetańskiego w momencie przejęcia władzy przez chińskich komunistów, związek między mieszkającymi tam Tybetańczykami a Lhasą czy Dalajlamą powinien być interpretowany przez Chiny w kategoriach duchowych i kulturowych, nie zaś politycznych.

Polityka Chin doprowadziła zatem do nasilenia, jeśli nie powstania, tybetańsko-buddyjskiego nacjonalizmu. Zdecydowane środki, jakie Chińczycy krótkowzrocznie przedsięwzięli wobec buddyzmu tybetańskiego, paradoksalnie spowodowały poczucie jedności wśród Tybetańczyków, teraz dalece bardziej skłonnych do solidaryzowania się, zarówno w obrębie Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (TRA), jak i na pozostałych tradycyjnie tybetańskich terenach – a zatem sprowokowały działania, od których Chiny przede wszystkim próbowały odwieść Tybetańczyków. Wprowadzając w grudniu 2011 roku nakaz wywieszania w klasztorach tybetańskich portretów czterech chińskich przywódców – Mao Zedonga, Denga Xiaopinga, Jianga Zemina i Hu Jintao – w ramach dekretu dziewięciu własności, administracja TRA tylko wzmocniła te reakcje.

Tymczasem religijna podstawa, na jakiej opiera się tożsamość tybetańska, powinna być wyraźnie widoczna dla chińskich władz komunistycznych już od roku 1950, kiedy to Chiny dokonały inwazji na Tybet. Nacjonalizm tybetański początkowo skupiał się właśnie na religii. Chińscy najeźdźcy nazywani byli „tendra” – „wróg wiary”, a najbardziej znane przypadki tybetańskiego oporu określano jako „tensung thanglang maggar” – „ochotnicze siły walki o obronę wiary”.

W tym roku natomiast chińscy przywódcy wysłani do klasztorów tybetańskich na chiński Nowy Rok, zwany także Świętem Wiosny, bez najmniejszych skrupułów przekazali prawdziwe przesłanie „tenlhing sung-kyong” – „podtrzymania stabilności” i wręczyli mnichom premie, które miały ich zachęcić do zachowania pokoju. To mówi bardzo wiele o tym, na ile szczerze Chińczycy wprowadzili obowiązującą w Tybecie nadrzędną zasadę, zgodnie z którą nawet dziś, po pięćdziesięciu latach, głównym przesłaniem chińskich przywódców jest „stabilność”.

Ofiara światła
Ostatnie samospalenia miały miejsce w odległych regionach. Ponadto w większości przypadków ci, którzy zdecydowali się na ten akt, nie pozostawili żadnych oświadczeń, z których wynikałoby, że celem ich działania było skupienie uwagi na nich samych albo ich sprawie. Przeciwnie – byli to ludzie, którzy po prostu odczuwali potrzebę pewnej walki z niesprawiedliwością, jaka ich spotykała. Nagranie, na którym Sonam Wangyal Sopa Rinpocze (znany szerzej jako Sobha Tulku) przedstawił ostatnią wolę przed śmiercią w wyniku samospalenia dnia 8 stycznia 2012 roku, jest prawdopodobnie jedynym jak dotąd fizycznym dokumentem, jaki pozostawiono. Sobha Tulku mówi w nim:

„Ten rok przyniósł śmierć tak wielu tybetańskich bohaterów. Ofiaruję swoje ciało, aby całym sobą okazać solidarność z nimi i aby wyrazić swój żal przez ten najwyższy z tantrycznych honorów ofiarowania własnego ciała. Nie chcę w ten sposób pozyskać dla siebie sławy ani chwały.”

Analiza tego, jak wietnamski mistrz buddyjski Thích Nhất Hạnh opisał samospalenia w Wietnamie w latach sześćdziesiątych XX wieku może pomóc lepiej zrozumieć słowa Sobhy Tulku. W 1965 roku w liście do działacza na rzecz praw obywatelskich, Martina Luthera Kinga Juniora, Thích Nhất Hạnh tłumaczył:

„Wierzę całym sercem, że mnisi, którzy się podpalili, nie chcieli doprowadzić do śmierci swoich prześladowców, a jedynie do zmiany w ich polityce. Ich wrogami nie byli ludzie, ale nietolerancja, fanatyzm, dyktatura, chciwość, nienawiść i dyskryminacja, które kryją się w sercu człowieka.”

Sobha Tulku podzielał te odczucia: „Oddaję swoje ciało jako ofiarę światła, by rozproszyła mrok i uwolniła wszystkie istoty od cierpienia.”

Tybetańczycy, którzy dokonali aktu samospalenia, wyrazili swój sprzeciw wobec politycznej, kulturalnej, religijnej i społecznej niesprawiedliwości, której korzenie sięgają tak głęboko, że nie zrekompensuje jej jakikolwiek postęp materialny. Opublikowany 31 stycznia 2012 roku na łamach New York Times artykuł „Polityka godności” autorstwa amerykańskiego felietonisty Thomasa L. Friedmana, choć poświęcony Egipcie i Rosji, można odnieść także do sprawy Tybetu. Friedman pisał:

„Wybuchy polityczne w obydwu krajach nie są wynikiem żadnej konkretnej ideologii, ale raczej zupełnie ludzkiego odruchu dążenia do godności i sprawiedliwości. Upokorzenie jest siłą najbardziej niedocenianą w polityce. Ludzie zniosą biedę, głód i ból. Będą wdzięczni za miejsca pracy, samochody i świadczenia. Ale jeżeli otwarcie każe im się bez końca brać udział w ustawionej grze albo traktuje się ich jak bydło przekazywane z rąk przywódcy do rąk jego syna albo innego polityka, w końcu coś w nich wybuchnie.”

W pewnym sensie obecne przypadki samospaleń mogą być kształtującą się właśnie nową formą tybetańsko-buddyjskiej teologii wyzwolenia. Zgodnie z wykładnią ojca Gustavo Gutiérreza, zakonnika peruwiańskiego, któremu przypisuje się termin teologii wyzwolenia, jest ona skupiona wokół idei emancypacji ludzi ubogich, żyjących na marginesie społeczeństwa, dręczonych przez „tych, którzy ograniczają ich zdolność do rozwoju w wolności i godności”. Także Deane William Ferm, badacz w dziedzinie religioznawstwa, w „Teologiach wyzwolenia trzeciego świata” (ang. „Third World Libertation Theologies”) pisze, że teologia wyzwolenia „podkreśla wyzwolenie z wszelkiego ucisku: społecznego, gospodarczego, politycznego, rasowego, płciowego, środowiskowego, religijnego”. Te formy prześladowania są integralnymi częściami okoliczności, w jakim tybetańscy buddyści dokonali aktów samospalenia.

Ojciec Gutiérrez wspominał również o „obserwowaniu kilku nowych przejawów teologii tej w innych kontekstach i na innych kontynentach – w Ameryce Północnej, Ameryce Łacińskiej, Afryce i Azji.” Obecnie mamy do czynienia z wersją tybetańską teologii wyzwolenia, zbliżoną do „buddyzmu zaangażowanego” wyznawanego przez buddyjskich działaczy politycznych m.in. na Sri Lance, w Tajlandii czy Wietnamie.

Rewolucja campy 
Rządy różnych państw także zwracają uwagę na to, jak rozwija się sytuacja w Tybecie. Choć tygodnik Time umieścił tybetańskie samospalenia na liście dziesięciu najważniejszych wydarzeń roku 2011, które zostały najsłabiej odnotowane w mediach („Top 10 Underreported Stories”), informacje, jakimi dysponujemy, wskazują, że w rzeczywistości zajścia te wywołały gorącą dyskusję w kręgach rządowych w wielu stolicach, a także w ambasadach tych państw w Pekinie. Władze są przede wszystkim zaniepokojone możliwymi scenariuszami dalszych wydarzeń. Kiedy miały miejsce ostatnie samospalenia, specjalny wysłannik Komunistycznej Partii Chin odbywał właśnie wizytę w Niemczech; usiłował wtedy przeforsować w niemieckim rządzie punkt widzenia partii.

Rzeczywiście jeśli obecne samospalenia miałyby być zapowiedzią radykalnego ruchu tybetańskiego, to rząd chiński jest w ogromnym błędzie, sądząc, że nurt ten można zatrzymać poprzez nakładanie restrykcji dotyczących przepływu osób albo Internetu i innych środków komunikacji. Tybetańczycy będą poszukiwać różnych sposobów, aby zabrać głos – i znajdą je. Po powszechnym powstaniu tybetańskim w 2008 roku chińskie władze uznały, że wyjściem z sytuacji było stłumienie zamieszek siłą. Jednak samospalenia wyraźnie pokazały, że nie było to trwałe rozwiązanie problemu. Dlatego też ostre ograniczenia nakładane przez Chińczyków w ostatnim czasie doprowadzą jedynie do nasilenia poczucia niesprawiedliwości i dyskryminacji wśród Tybetańczyków. Pomijając dążenia polityczne, tak długo, jak Tybetańczykom będzie się odbierać możliwość życia na zasadach równości, poszanowania i godności, będą oni podejmować wszelkie działania, by dać ujście swoim uczuciom – to oczywiste.

Chiński pisarz, Wan Lixiong, zaproponował niedawno ciekawe rozwiązanie w zamieszczonym w Internecie tekście pt. „Co pozostaje poza samospaleniem?”. Wang pisze, że trzeba pokazać Tybetańczykom sposób na znajdowanie odpowiedzi. Uważa, że „zażegnywanie kryzysu w Tybecie należy zacząć od przyznania niezależności na poziomie lokalnym”. Odwołuje się przy tym do ostatnich wydarzeń w wiosce Wukan w prowincji Guangdong, gdzie ludność poprzez ruch oddolny uzyskała prawo wyboru lokalnych władz. Wang napisał:

„Miejscowości tybetańskie mają takie same uwarunkowania, jak Wukan. Jeśli to samo uda się jednej tybetańskiej wsi, to już będzie sztandarowy początek. Jeśli dziesięciu wsiom – to będzie jak płomień w ciemności. A jeśli stu wsiom – dla Tybetu wzejdzie prawdziwa autonomia, by objąć cały kraj.”

Oczywiście Tybetu nie można porównać do żadnej innej chińskiej prowincji, a buddyzm tybetański to nie chrześcijaństwo. Jak w listopadzie 2011 roku Christian Caryl napisał dla czasopisma „Foreign Policy”, „historia serii samospaleń jako aktów politycznych pokazała, że ich następstwa trudno przewidzieć. Podpalenie się może doprowadzić do protestów politycznych na szeroką skalę, ale wcale nie musi.”

Thupten Ngodup
Tybetańczycy powinni rozważyć te ostrzeżenia. Kiedy w 1998 roku pierwszy Tybetańczyk, Thupten Ngodup, dokonał samospalenia, doprowadziło to do głębokiej refleksji wśród jego rodaków. Autor niniejszego tekstu, pisząc wtedy dla serwisu „Tibetan Review”, ostrzegał przed reakcjami, poprzez które mimowolnie gloryfikuje się śmierć:

„Działanie Thuptena Ngodupa wynikało z odwagi płynącej z jego przekonań. Inna interpretacja, kładąca nacisk na krótkotrwałe cele polityczne, nie oddawałaby sprawiedliwości Thuptenowi wobec jego decyzji. Nie powinniśmy uznać tego posunięcia za wzór... do naśladowania przez innych Tybetańczyków walczących o wolność.”

Stwierdzenia te są aktualne także i dziś.

Jednak podobnie jak samospalenia dokonywane przez Wietnamczyków stały się symbolem wietnamskiego oporu, tak samospalenia Tybetańczyków symbolizują radykalizację tybetańskiej walki i zwrot w działaniach. Świat tybetańskich mediów nazwał serię samospaleń „rewolucją campy”, nawiązując do mąki z prażonego jęczmienia, stanowiącej podstawowe pożywienie Tybetańczyków. W grudniu 2011 roku ukazał się raport ujawniający, że Tapey, mnich wspomniany powyżej, którego miejsce pobytu ukrywano, był poddawany leczeniu w chińskim szpitalu wojskowym. Może Tapey dojdzie do zdrowia, ale mające teraz miejsce samospalenia mogą być tylko wierzchołkiem góry lodowej. Cała reszta oraz to, jak sobie z nią radzić – to wyzwanie zarówno dla narodu tybetańskiego, jak i dla chińskiego rządu.

* * *
Poniższy artykuł został pierwotnie opublikowany przez serwis Himal.

Bhuchung K. Tsering jest wiceprzewodniczącym International Campaign for Tibet (Międzynarodowa kampania na rzecz Tybetu) oraz komentatorem zajmującym się tematyką Tybetu.

Tłumaczenie: MP
Tłumaczenia wszystkich fragmentów książek i artykułów – własne.

4 komentarze:

  1. Jak ta podpalenia mają sie w stosunku do nauk Buddy! Nijak ! Chiny nie przestaną zwalczać TYBET nawet gdyby podpaliło się 30% tybetańczyków.Chińczycy to ZŁO na które w żaden sposób te samospalenia nie działają, wątpię by ktokolwiek brał poważnie takie działania - walka przez niszczenie samego siebie.Paranoja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. odpowiedź na Twoją watpliwość dot. samopodpaleń znajdziesz w naukach Dalajlamy...zrozumiesz dlaczego ta forma... Polecam

      Usuń
    2. 13 marca na Uniwersytecie Warszawskim odbędzie się spotkanie na ten temat (więcej na naszym FB)

      Usuń
    3. Coś więcej na temat jak samospalenia mają się do nauk Buddy znajdziesz tutaj http://ratujtybet.blogspot.com/2012/01/czy-samospalenia-sa-zgodne-z-nauka.html

      Usuń